Przejdź do DZIEŃ 17
Wyruszyłyśmy ok 9, nie jedząc śniadania w casie. Tym razem chciałyśmy zjeść jak Kubańczycy czyli na ulicy w Cafeterii.
Wyruszyłyśmy ok 9, nie jedząc śniadania w casie. Tym razem chciałyśmy zjeść jak Kubańczycy czyli na ulicy w Cafeterii.
Autobusem nr 1, upchane jak
sardynki, dojechałyśmy do głównego deptaku. Tam najpierw weszłyśmy do cafeterii, gdzie kupiłyśmy
bułkę z jajecznica (taka sobie), a pięć kroków dalej zobaczyłyśmy kolejną,
gdzie postanowiłyśmy dojeść. Tym razem jedzenie okazało się dużo lepsze. Aga
zamówiła bułkę z jajecznicą (wiadomo - dzień bez jajecznicy, to dzień stracony) i szynką, a ja z pysznymi krokiecikami.
wejść do autobusu nie było łatwo
w poszukiwaniu jedzenia. Na głównym deptaku
nasza pierwsza Cafeteria. Roje much i jedzenie takie sobie
a w tym miejscu znalazłyśmy Cafeterię z przepysznym jedzeniem
i te niesamowite oznaczenia
to miejsce polecamy
Aga czeka na jedzenie
i nasze jedzonko
No i ruszyłyśmy na zwiedzanie. Na początek Plaza
del Carmen z figurkami ludzi. Bardzo ładny plac, w dodatku pusty, bez turystów. Plac wziął swoją nazwę od kościoła Iglesia del Carmen z 1825 w stylu barokowym.
w drodze na Plaza del Carmen
i już jesteśmy na placu
Iglesia del Carmen
figurki na placu
galeria
przy takim upale nawet psy wypoczywają
ktoś te plecaki musi pilnować ;)
Potem Plaza San Juan de Dios i na
koniec Plaza del Christo. Wiem, że może Wam się wydać, że w sumie nic nie zobaczyłyśmy, ale uwierzcie
chodzenie w tych godzinach po ulicach, w prażącym słońcu, to nie lada wyczyn.
Place w Camanguey są bardzo podobne do siebie. Niewielkie place, przy których stoją kościoły. Zawsze zamknięte. Na niektórych placach są
rozłożone stragany.
Plaza San Juan de Dios
Plaza del Christo
Po zwiedzaniu odwiedziłyśmy słynną kubańską lodziarnię Coppelia. Wnętrze i sposób podawania kojarzyło mi się trochę z taka PRL-owską jadłodajnią. Lody jak zwykle zbyt słodkie i zbyt
szybko się rozpuszczały.
Coppelia
spacerując po ulicach Camanguey
riksze
warzywa na straganie
rozpadający się dworzec kolejowy
wracając do casy
Po lodach spacerkiem wróciłyśmy do casy. Zabrałyśmy
plecaki i poszłyśmy na przystanek autobusowy.
Miałyśmy dwie opcje dostania się na Viazul. Pierwsza to taksówka konna, a druga opcja to autobus miejski, ale pod warunkiem, ze będzie pustawy.
Bryczki nie złapałyśmy, a autobus przyjechał prawie pusty. Zapłaciłyśmy za dwa bilety 0,4 CUP (tak, tak!) i ruszyłyśmy. Kierowca
był tak miły, że pozwolił nam położyć duże plecaki obok
siebie. I tak rozkoszowałyśmy się podróżą prawie pustym autobusem
aż do... kolejnego przystanku, na którym doszło tyle ludzi, ze jechałyśmy
ściśnięte jak sardynki. Kierowca tylko na każdym przystanku mówił
"przechodzić dalej". I tak do stacji Viazul ok. 20 min. Nigdy więcej.
Na stacji Viazul nadałyśmy bagaże (tym
razem nie było dodatkowej opłaty), poczekałyśmy jakieś 20 min, zajęłyśmy miejsca i po 6 godzinnej
podróży byłyśmy w Santiago de Cuba. Na dworcu czekał na nas właściciel casy.
Casa okazała się niczego sobie, ale...
Znowu spłuczka działała na słowo honoru i brakowało deski (to jakaś moda na Kubie???). Deska znalazła się na
drugi dzień.
Przejdź do DZIEŃ 17
Przejdź do DZIEŃ 17
KUBA - DZIEŃ 16
Reviewed by olazplecakiem
on
15:01:00
Rating:
Chodzenie po miastach w goracym klimacie to wydarzenie nie lada ;-), my zazwyczaj zwiedzamy bardzo wczesnie albo wieczorem. Klimatyczna zdjecia, bardzo podobaja mi sie zwlaszcza te dwa w srodku galerii, to z panem prowadzacym rower i nastepne.
OdpowiedzUsuńA jak tam wygląda sprawa z handlem? Czy to prawda, że Kubańczyk moze zwyczajnie iść na targ sprzedac swoje owoce, ryby czy warzywa i państwo sie tym nie interesuje?
OdpowiedzUsuńKultura autobusowa jak w Boliwii, autobusy male, ale jakie pojemne!:)
OdpowiedzUsuńi na Ukrainie. Limity pasażerów nie obowiązują. Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się nie wsiąść do autobusu ze względu na przepełnienie. Zawsze się jakoś upcha :)
UsuńEj, ale w Tanzanii nie lepiej - jak już się autobusy nie zatrzymują na przystankach z powodu przepełnienia, to wtedy wbiega się do jadącego i "wbija" z rozpędu. Mówię Wam, te autobusy to z gumy są na 100% :)
Usuńo i dokładnie tak wyobrażam sobie Kubę (a nawet całą Amerykę Centralną)! a ten mini street art mnie zdecydowanie kupił! Jechałabym!
OdpowiedzUsuń