piątek, 31 lipca 2015

SENGGIGI

 Noclegi w Senggigi
Nie planowałyśmy się tu znaleźć i tylko splot nieszczęśliwych okoliczności sprawił, że wylądowałyśmy... w raju. W hotelu nad samym morzem z przepięknym widokiem. 
Zostałyśmy tu dwa dni w oczekiwaniu na rejs na Komodo. Co robiłyśmy przez ten czas? Spacerowałyśmy brzegiem morza, oglądałyśmy zachody słońca, robiłyśmy zakupy (jakby nasze plecaki nie były za ciężkie), sprawdziłyśmy kuchnię lokalnych restauracji i ulicznych sprzedawców, korzystałyśmy z miejscowego spa (przynajmniej ja korzystałam) za jakieś śmieszne pieniądze i ogólnie oddawałyśmy się nic nie robieniu. 

widoki z naszego hotelu







spacery brzegiem morza 

lokalna kuchnia
tu wydanie uliczne





a tu jedzenie podane w restauracjach









a na koniec spa :)


czwartek, 30 lipca 2015

Z BALI NA LOMBOK

To miała być łatwa podróż do Labuan Bajo. Sprawdziłyśmy wcześniej, na stronach Pelni, że prom wypływa z Benoa-Denpasar o 9.00 i po 30 godzinach jest na miejscu. Dzień wcześniej zamówiłyśmy sobie taksówkę do Benoa za 220 000 na 6 rano i spokojnie jechałyśmy na przystań. No, ale w Indonezji nic nie jest oczywiste. Po przybyciu na miejsce (godz. 7.00) zastałyśmy mnóstwo ludzi czekających na prom i żadnej kasy biletowej. Parę osób powiedziało nam, że kasy biletowe są zamknięte, bo wszystkie bilety na wszystkie promy są już sprzedane (????). Posytanowiłyśmy poczekać, aż otworzy się biuro Pelni, ale ludzie nam powiedzieli, że nie otworzy się, bo bilety są sprzedane, a w ogóle, to dlaczego chcemy płynąć z Benoa, jak wszyscy płyną z Padangbaj. Czekałyśmy do 8 i nic się nie zmieniło, prócz tego, że ubywało ludzi. 
Poszłyśmy zapytać się strażnika czy kasa się otworzy, a on, że nie i że nie rozumie dlaczego chcemy płynąć z Benoa, a nie z Padangbaj. No to szybka zmiana planów i posytanowiłyśmy pojechać do Padangbaj. Momentalnie znalazła się taksówką za 500 000, ale udało nam się zbić cenę do 350 000 (zdzierstwo). Taksówkarka (bo to była kobieta) zawiozła nas do Padangbaj wprost pod agencję turystyczną. Ceny jakie zaczęli nam tam podawać, żeby dojechać do Labuan Bajo były wzięte z kosmosu. Ostatecznie posytanowiłyśmy pojechać do Mataran za jakąś kosmiczną cenę czyli 300 000rp od osoby. Pierwszą część przepłynełyśmy promem i wylądowałyśmy w Lembar, potem samochodem jechałyśmy do Mataran. Ale nie dojechałyśmy, bo po drodze postanowiłyśmy jechać do Senggigi. Kierowca za dodatkową deogę zażyczył sobie 120 000rp za dwie osoby. I tak dojechałyśmy do Senggigi. Za jakąś kosmiczną wprost cenę. I od tej pory posytanowiłyśmy nie działać pod wpływem impulsu. 

na promie


Pierwsze co zrobiłyśmy, to poszukałyśmy rejsu na Komodo. Chodziłyśmy od agencji do agencji z pytaniem na kiedy i za ile. Okazało się, że wszystkie agencję sprzedają oferty tylko dwóch tour operatorów. No i dla nas pechowa wiadomość, że na jutro  czyli na czwartek nie ma już miejsc. Ostatecznie kupiłyśmy ofertę na piątek, ale sprzedawca ostrzegł nas, że może nie dojść do skutku, bo jest mało chętnych. Cena za osobę 1 700 000 (stargowane 100 000). Kupiłyśmy też bilet powrotny z Labuan Bajo za 400 000 (też stargowane 100 000). Wolałyśmy mieć pewność, że wrócimy bez problemów. 

po negocjacjach wybrałyśmy to


Po tych zakupach pozostało nam tylko znalezienie noclegu. I znowu wędrówka od hotelu do hotelu. Nasz hotel za pierwszym razem odrzuciłyśmy, bo wydawał nam się strasznie obskurny, chociaż cena była dobra czyli 150 000 za pokój. Po godzinie zrezygnowane wróciłyśmy, bo nic konkretnego nie mogłyśmy znaleźć, a byłyśmy już padnięte. Posytanowiłyśmy zostać tylko na jedną noc, ale rano stwierdziłyśmy, że owszem pokój nie jest za ładny, ale otoczenie jest wspaniałe i tak zostałyśmy tam kolejne dwie noce.

nasz hotel

widok z naszego patio

PODSUMOWANIE:
Z perspektywy czasu, wydaje mi się, że aby kupić bilet na prom Pelni trzeba było poczekać do 9.00. Ostatecznie kilka dni wcześniej poszukać w agencjach turystycznych w Ubud lub Kuta.
Bilet z Labuan Bajo do Mataran można kupić w Labuan Bajo za 350 000rp.

UBUD - DZIEŃ 3

Kolejny dzień w Ubud. Posytanowiłyśmy, przynajmniej początek, spędzić oddzielnie. Angelika po wczorajszych doświadczeniach zrezygnowała ze zwiedzania, ale ja nie miałam zamiaru odpuścić dwóch najważniejszych świątyń na Bali.
Aby zrealizować swój plan wstałam wcześniej i już o 8 zmierzałam w stronę Ubud Palace na przystanek bemo. Po dotarciu na miejsce, kierowcy zaczęli oferować mi takie ceny, że zastanawiałam się czy nie lepiej pójść na piechtę ;) Ostatecznie znalazł się pan o imieniu Puri, który zaoferował mi mototaxi czyli wycieczkę na skuterze. Za 120 000rp. 

w drodze do świątyń

UBUD - DZIEŃ 2

To miał być lightowy dzień. Angelika nie czuła się dobrze, więc nie miałyśmy przesadzać ze zwiedzaniem. Do wyboru miałyśmy dwie opcje: Tirta Gangga czyli Wodny Pałac lub świątynie Gunung Kwai i Tirta Empul. Sprawdzając na google maps wydawało mi się, że Tirta Gangga jest bliżej (jakieś 17 km) i na południe od Denpasar. Później się okazało, że jest w całkowicie innym miejscu, oddalona od Ubud ponad 60 km, co w Indonezji jest olbrzymią odległością. No, ale tego nie widziałyśmy, więc zdecydowałyśmy się na Ganggę.
Ruszyłyśmy dość późno i postanowiłyśmy skorzystać z bemo. Busiki bemo zbierają się przy Ubud Palace. Trochę nas początkowo zdziwiło, że nikt nie chciał się zgodzić na podwózkę, ale w końcu znalazł się kierowca, który zgodził się nas podwieźć na autobus do Amblapura, a stamtąd miałyśmy złapać bemo do Tirty Ganggi. Koszt podwózki 20 000 od osoby. Ja wprawdzie się dziwiłam czemu nie do Denpasar, ale wciąż nie zapalało mi się czerwone światełko. Kierowca nas podwiózł na autobus, na który nawet nie musiałyśmy czekać. I dopiero w autobusie zorientowała się, że google maps coś mi nakłamało.

w autobusie

piątek, 24 lipca 2015

UBUD - DZIEŃ PIERWSZY

 Noclegi w Ubud
Ubud miało być wypoczynkiem. Odpoczynkiem po nie przespanych nocach i ciągłym przemieszczaniu się. Zatem pierwszego dnia postanowiłyśmy dużej postać i spałyśmy do.... 8 :) Śniadanie miałyśmy w cenie - tosty zapiekane z bananem, więc nie musiałyśmy szukać czegoś na mieście. 

wejście do naszego guesthouseu

czwartek, 23 lipca 2015

IJEN

Jazda w pobliże Ijen była tym razem krótsza. W hotelu w Sempol Village byłyśmy o 20, ale wyjście na wulkan miało się rozpocząć o 1 w nocy. Zatem szybki prysznic (była ciepła woda!) i spać chociaż na te parę godzin.
Na wulkan ruszyliśmy o 1 w nocy, wcześniej hotel przygotował nam suchy prowiant. Najpierw jakieś pół godziny pojechałyśmy busikiem do Paltuding Post (punktu wypadowego na Ijen), a potem z przewodnikiem ruszyliśmy w stronę krateru. Trasa do krateru ma jakieś 5 km. Składa się z 2 km łagodnego podejścia, potem 1 km bardziej stromy. Po tych 3 km dochodzimy do domku, gdzie przebywają górnicy. Ostatnie 2 km to łagodne podejście po zboczu wulkanu. I dochodzimy do punktu widokowego, z którego można zobaczyć wnętrze krateru. Wędrówka w nocy ma swój niepowtarzalny urok. Gwiazdy na niebie świecą bardzo jasno, widać drogę mleczną i wiele tzw. spadających gwiazd (czyli co 5 minut można wymyślać sobie życzenia ;)). Gdy doszłyśmy do punktu widokowego zobaczyłyśmy niebieskie ognie (nie powalały) i światła czołówek  ludzi schodzących ku wnętrzu (niesamowity widok, lepszy niż te niebieskie ognie).

tablica informacyjna

BROMO

Wyjazd na wschód słońca nad Bromo miałyśmy na 4.00, zatem pobudka była odpowiednio wcześniej. Kierowca jeepa  wołał nas już o 3.50. Jazda nie trwała długo, a ostatni kawałek na taras widokowy musiałyśmy przejść na piechtę. Nie było to trudne, ale też nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, bo idzie się wśród spalin, nawoływań naganiaczy i sprzedawców. 
Gdy doszłyśmy na górę okazało się, że są tam już tłumy ludzi. Ale naprawdę wielkie tłumy, przez które ciężko było się przecisnąć. Ale dałyśmy radę. Krok po kroczku dotarłyśmy do miejsca, gdzie między głowami widziałyśmy kawałek wschodu słońca. I tak, w tłumie ludzi, trzęsąc się z zimna czekałyśmy na moment wyłonienia się słońca zza horyzontu. I nagle na sekundy przed ukazaniem się słońca ktoś przy barierce zrezygnował. Zatem w ostatniej chwili udało nam się dopaść barierki i od tego momentu wszystko miałyśmy jak na dłoni. Gdy słoneczko już wyjrzało zza horyzontu, zrobiłyśmy zdjęcia i ruszyłyśmy w drogę powrotną do busa. Miałyśmy niewielkie problemy, żeby go znaleźć (w nocy wszystko wyglądało inaczej), ale udało nam się przy niewielkiej pomocy innych kierowców.

wschód słońca

środa, 22 lipca 2015

Z YOGYAKARTY DO BROMO

To miał być 10h przejazd w stronę miejscowości Cemoro Lawang, z której miałyśmy ruszyć na wulkan Bromo. Niestety podróż okazała się o wiele dłuższa i bardziej męcząca niż przewidywałyśmy.
Wycieczkę wykupiłyśmy pierwszego dnia w Yogyakarcie. Zaczęło się dobrze. Kierowca spod hotelu zabrał nas o czasie. Oczywiście, jeździliśmy od hotelu do hotelu zbierając pozostałych chętnych na Bromo, ale to normalka. Uzbierało się nas cały busik. Zostało tylko jedno wolne miejsce na szczęście między mną i Angeliką, więc całą podróż miałyśmy bardziej komfortową niż pozostali. 
Później było tylko gorzej. Przystanki co chwilę. To na jedzenie, to na toaletę.

przystanek na jedzenie

niedziela, 19 lipca 2015

CO ZOBACZYĆ W YOGYAKARCIE

W Yogyakarcie postanowiłyśmy zostać trzy noce. 
Po przyjeździe miałyśmy w planie nic nierobienie. Po zakwaterowania zmyłyśmy z siebie cały brud z podróży i przez chwilę odpoczywałyśmy.

nasz hotel - Hotel Monica

wtorek, 14 lipca 2015

Z BUKIT LAWANG PRZEZ MEDAN I DŻAKARTĘ DO YOGYAKARTY

Po powrocie z dżungli zostałyśmy zakwaterowane w Hotel Orangutan czyli hotelu, który jest jednocześnie domem naszego przewodnika Ryckyego. Niestety nie był już to tak fajny hotel, jak ten poprzedni w Bukit Lawang. 
Po zmyciu całego brudu z dżungli, przebraniu rzeczy ruszyłyśmy na spacer po Bukit. Znowu połaziłyśmy po sklepach, zrobiłyśmy owocowe zakupy no i poszłyśmy coś zjeść. Wybrałyśmy lokalny bar, ale jedzenie nie było tam ani za dobre ani za świeże.

to nie było dobre

Potem wróciłyśmy do naszego pokoju i zaczęłyśmy się pakować. Największy problem miałyśmy z ubraniami, które wcześniej wyprałyśmy, bo na skraju dżungli nic nie schnie. I w ten sposób każda z nas miała po ostatniej bluzce i marzyłyśmy o pralni :)

w czasie pakowania, Angelika zamarzyła o herbacie ;)

Wyjazd z Bukit Lawang miałyśmy zaplanowany na 2.30 w nocy (zawieźć do Medan miał nas ojciec Ryckyego za 150 000 od osoby). Ja zatem postanowiłam chociaż te parę godzin się przespać, a Angelika uznała, że nie warto. O 2 w nocy przyszedł Rycky wraz ze swoim bratem Apri (chyba). Rycky chciał się z nami pożegnać i jeszcze kilka razy wystraszyć Angelikę mówiąc, że łazi po niej mrówką (uwierzycie, że ona wciąż się dawała na to nabrać i za każdym razem piszczała że strachu?), a Apri pomógł nam zabrać się z bagażami do samochodu.
Droga do Medan tym razem trwała niecałe 3h. I już przed 6 byłyśmy na lotnisku, a wylot miałyśmy o 8.40. Znowu coś zjadłyśmy na lotnisku, ją trochę pokimałam na krzesełkach lotniskowych i znowu samolot i 2 godzinny lot. 

na lotnisku w Medan

poniedziałek, 13 lipca 2015

TREKING PO DŻUNGLI NA SUMATRZE

Na treking ruszyłyśmy o 9. Wcześniej, oczywiście zjadłyśmy śniadanie i oddałyśmy plecaki na przechowanie.
Grupa była czteroosobowa plus dwóch przewodników. Oprócz nas w grupie było dwoje Szwajcarów. Pierwszym przewodnikiem był Rycky, a jego pomocnikiem Bram (o ile dobrze pamiętam imię).
Od samego początku treking zaczął się ostrym podejściem, ale po jakiś pięciu minutach zobaczyliśmy pierwsze stadko małp.

nasze pierwsze małpy

czwartek, 9 lipca 2015

Z DŻAKARTY DO DŻUNGLI CZYLI PODRÓŻ DO BUKIT LAWANG

Rezerwacja noclegu w Bukit Lawang >>>TUTAJ<<<

I kolejny dzień w drodze.
Rano wczesną pobudka, bo o 6.55 miałyśmy samolot do Medan. Na szczęście nie musiałyśmy szukać taksówki, bo hotel oferuje darmowy busik, który podwozi pod sam terminal.
Odprawa odbyła się całkiem sprawnie. Na lotnisku zjadłyśmy dobre śniadanie.

lotnisko w Dżakarcie

wtorek, 7 lipca 2015

W DRODZE DO DŻKARTY

 Nocleg w Berlinie >>>TUTAJ<<<
 No i znowu w drogę. Tym razem cel: INDONEZJA. Wyprawa ma trwać miesiąc. Kolejny raz wylatujemy (tym razem jadę z Angeliką) z Berlina.
Zaczynam, jak zwykle, od Opola. I, po raz kolejny, jadę Polskim Busem. W autobusie spotykam się z Angeliką, która swoją podróż zaczęła w Katowicach.
Już w Opolu autobus miał ok 20 min opóźnienia. Na autostradzie był jakiś wypadek lub inne roboty drogowe i w Berlinie przybyłyśmy 2h i 10 min po czasie.
Nocleg miałyśmy w hotelu Days Inn w pobliżu lotniska >>>REZERWACJA<<<.

widok z okna pokoju hotelowego