sobota, 14 listopada 2015
piątek, 31 lipca 2015
SENGGIGI
Noclegi w Senggigi
Nie planowałyśmy się tu znaleźć i tylko splot nieszczęśliwych okoliczności sprawił, że wylądowałyśmy... w raju. W hotelu nad samym morzem z przepięknym widokiem.
Nie planowałyśmy się tu znaleźć i tylko splot nieszczęśliwych okoliczności sprawił, że wylądowałyśmy... w raju. W hotelu nad samym morzem z przepięknym widokiem.
Zostałyśmy tu dwa dni w oczekiwaniu na rejs na Komodo. Co robiłyśmy przez ten czas? Spacerowałyśmy brzegiem morza, oglądałyśmy zachody słońca, robiłyśmy zakupy (jakby nasze plecaki nie były za ciężkie), sprawdziłyśmy kuchnię lokalnych restauracji i ulicznych sprzedawców, korzystałyśmy z miejscowego spa (przynajmniej ja korzystałam) za jakieś śmieszne pieniądze i ogólnie oddawałyśmy się nic nie robieniu.
widoki z naszego hotelu
spacery brzegiem morza
lokalna kuchnia
tu wydanie uliczne
a tu jedzenie podane w restauracjach
czwartek, 30 lipca 2015
Z BALI NA LOMBOK
To miała być łatwa podróż do Labuan Bajo. Sprawdziłyśmy wcześniej, na stronach Pelni, że prom wypływa z Benoa-Denpasar o 9.00 i po 30 godzinach jest na miejscu. Dzień wcześniej zamówiłyśmy sobie taksówkę do Benoa za 220 000 na 6 rano i spokojnie jechałyśmy na przystań. No, ale w Indonezji nic nie jest oczywiste. Po przybyciu na miejsce (godz. 7.00) zastałyśmy mnóstwo ludzi czekających na prom i żadnej kasy biletowej. Parę osób powiedziało nam, że kasy biletowe są zamknięte, bo wszystkie bilety na wszystkie promy są już sprzedane (????). Posytanowiłyśmy poczekać, aż otworzy się biuro Pelni, ale ludzie nam powiedzieli, że nie otworzy się, bo bilety są sprzedane, a w ogóle, to dlaczego chcemy płynąć z Benoa, jak wszyscy płyną z Padangbaj. Czekałyśmy do 8 i nic się nie zmieniło, prócz tego, że ubywało ludzi.
Poszłyśmy zapytać się strażnika czy kasa się otworzy, a on, że nie i że nie rozumie dlaczego chcemy płynąć z Benoa, a nie z Padangbaj. No to szybka zmiana planów i posytanowiłyśmy pojechać do Padangbaj. Momentalnie znalazła się taksówką za 500 000, ale udało nam się zbić cenę do 350 000 (zdzierstwo). Taksówkarka (bo to była kobieta) zawiozła nas do Padangbaj wprost pod agencję turystyczną. Ceny jakie zaczęli nam tam podawać, żeby dojechać do Labuan Bajo były wzięte z kosmosu. Ostatecznie posytanowiłyśmy pojechać do Mataran za jakąś kosmiczną cenę czyli 300 000rp od osoby. Pierwszą część przepłynełyśmy promem i wylądowałyśmy w Lembar, potem samochodem jechałyśmy do Mataran. Ale nie dojechałyśmy, bo po drodze postanowiłyśmy jechać do Senggigi. Kierowca za dodatkową deogę zażyczył sobie 120 000rp za dwie osoby. I tak dojechałyśmy do Senggigi. Za jakąś kosmiczną wprost cenę. I od tej pory posytanowiłyśmy nie działać pod wpływem impulsu.
na promie
Pierwsze co zrobiłyśmy, to poszukałyśmy rejsu na Komodo. Chodziłyśmy od agencji do agencji z pytaniem na kiedy i za ile. Okazało się, że wszystkie agencję sprzedają oferty tylko dwóch tour operatorów. No i dla nas pechowa wiadomość, że na jutro czyli na czwartek nie ma już miejsc. Ostatecznie kupiłyśmy ofertę na piątek, ale sprzedawca ostrzegł nas, że może nie dojść do skutku, bo jest mało chętnych. Cena za osobę 1 700 000 (stargowane 100 000). Kupiłyśmy też bilet powrotny z Labuan Bajo za 400 000 (też stargowane 100 000). Wolałyśmy mieć pewność, że wrócimy bez problemów.
po negocjacjach wybrałyśmy to
Po tych zakupach pozostało nam tylko znalezienie noclegu. I znowu wędrówka od hotelu do hotelu. Nasz hotel za pierwszym razem odrzuciłyśmy, bo wydawał nam się strasznie obskurny, chociaż cena była dobra czyli 150 000 za pokój. Po godzinie zrezygnowane wróciłyśmy, bo nic konkretnego nie mogłyśmy znaleźć, a byłyśmy już padnięte. Posytanowiłyśmy zostać tylko na jedną noc, ale rano stwierdziłyśmy, że owszem pokój nie jest za ładny, ale otoczenie jest wspaniałe i tak zostałyśmy tam kolejne dwie noce.
nasz hotel
widok z naszego patio
PODSUMOWANIE:
Z perspektywy czasu, wydaje mi się, że aby kupić bilet na prom Pelni trzeba było poczekać do 9.00. Ostatecznie kilka dni wcześniej poszukać w agencjach turystycznych w Ubud lub Kuta.
Bilet z Labuan Bajo do Mataran można kupić w Labuan Bajo za 350 000rp.
UBUD - DZIEŃ 3
Kolejny dzień w Ubud. Posytanowiłyśmy, przynajmniej początek, spędzić oddzielnie. Angelika po wczorajszych doświadczeniach zrezygnowała ze zwiedzania, ale ja nie miałam zamiaru odpuścić dwóch najważniejszych świątyń na Bali.
Aby zrealizować swój plan wstałam wcześniej i już o 8 zmierzałam w stronę Ubud Palace na przystanek bemo. Po dotarciu na miejsce, kierowcy zaczęli oferować mi takie ceny, że zastanawiałam się czy nie lepiej pójść na piechtę ;) Ostatecznie znalazł się pan o imieniu Puri, który zaoferował mi mototaxi czyli wycieczkę na skuterze. Za 120 000rp.
w drodze do świątyń
UBUD - DZIEŃ 2
To miał być lightowy dzień. Angelika nie czuła się dobrze, więc nie miałyśmy przesadzać ze zwiedzaniem. Do wyboru miałyśmy dwie opcje: Tirta Gangga czyli Wodny Pałac lub świątynie Gunung Kwai i Tirta Empul. Sprawdzając na google maps wydawało mi się, że Tirta Gangga jest bliżej (jakieś 17 km) i na południe od Denpasar. Później się okazało, że jest w całkowicie innym miejscu, oddalona od Ubud ponad 60 km, co w Indonezji jest olbrzymią odległością. No, ale tego nie widziałyśmy, więc zdecydowałyśmy się na Ganggę.
Ruszyłyśmy dość późno i postanowiłyśmy skorzystać z bemo. Busiki bemo zbierają się przy Ubud Palace. Trochę nas początkowo zdziwiło, że nikt nie chciał się zgodzić na podwózkę, ale w końcu znalazł się kierowca, który zgodził się nas podwieźć na autobus do Amblapura, a stamtąd miałyśmy złapać bemo do Tirty Ganggi. Koszt podwózki 20 000 od osoby. Ja wprawdzie się dziwiłam czemu nie do Denpasar, ale wciąż nie zapalało mi się czerwone światełko. Kierowca nas podwiózł na autobus, na który nawet nie musiałyśmy czekać. I dopiero w autobusie zorientowała się, że google maps coś mi nakłamało.
w autobusie
piątek, 24 lipca 2015
UBUD - DZIEŃ PIERWSZY
Noclegi w Ubud
Ubud miało być wypoczynkiem. Odpoczynkiem po nie przespanych nocach i ciągłym przemieszczaniu się. Zatem pierwszego dnia postanowiłyśmy dużej postać i spałyśmy do.... 8 :) Śniadanie miałyśmy w cenie - tosty zapiekane z bananem, więc nie musiałyśmy szukać czegoś na mieście.
Ubud miało być wypoczynkiem. Odpoczynkiem po nie przespanych nocach i ciągłym przemieszczaniu się. Zatem pierwszego dnia postanowiłyśmy dużej postać i spałyśmy do.... 8 :) Śniadanie miałyśmy w cenie - tosty zapiekane z bananem, więc nie musiałyśmy szukać czegoś na mieście.
wejście do naszego guesthouseu
czwartek, 23 lipca 2015
IJEN
Jazda w pobliże Ijen była tym razem krótsza. W hotelu w Sempol Village byłyśmy o 20, ale wyjście na wulkan miało się rozpocząć o 1 w nocy. Zatem szybki prysznic (była ciepła woda!) i spać chociaż na te parę godzin.
Na wulkan ruszyliśmy o 1 w nocy, wcześniej hotel przygotował nam suchy prowiant. Najpierw jakieś pół godziny pojechałyśmy busikiem do Paltuding Post (punktu wypadowego na Ijen), a potem z przewodnikiem ruszyliśmy w stronę krateru. Trasa do krateru ma jakieś 5 km. Składa się z 2 km łagodnego podejścia, potem 1 km bardziej stromy. Po tych 3 km dochodzimy do domku, gdzie przebywają górnicy. Ostatnie 2 km to łagodne podejście po zboczu wulkanu. I dochodzimy do punktu widokowego, z którego można zobaczyć wnętrze krateru. Wędrówka w nocy ma swój niepowtarzalny urok. Gwiazdy na niebie świecą bardzo jasno, widać drogę mleczną i wiele tzw. spadających gwiazd (czyli co 5 minut można wymyślać sobie życzenia ;)). Gdy doszłyśmy do punktu widokowego zobaczyłyśmy niebieskie ognie (nie powalały) i światła czołówek ludzi schodzących ku wnętrzu (niesamowity widok, lepszy niż te niebieskie ognie).
tablica informacyjna
BROMO
Wyjazd na wschód słońca nad Bromo miałyśmy na 4.00, zatem pobudka była odpowiednio wcześniej. Kierowca jeepa wołał nas już o 3.50. Jazda nie trwała długo, a ostatni kawałek na taras widokowy musiałyśmy przejść na piechtę. Nie było to trudne, ale też nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, bo idzie się wśród spalin, nawoływań naganiaczy i sprzedawców.
Gdy doszłyśmy na górę okazało się, że są tam już tłumy ludzi. Ale naprawdę wielkie tłumy, przez które ciężko było się przecisnąć. Ale dałyśmy radę. Krok po kroczku dotarłyśmy do miejsca, gdzie między głowami widziałyśmy kawałek wschodu słońca. I tak, w tłumie ludzi, trzęsąc się z zimna czekałyśmy na moment wyłonienia się słońca zza horyzontu. I nagle na sekundy przed ukazaniem się słońca ktoś przy barierce zrezygnował. Zatem w ostatniej chwili udało nam się dopaść barierki i od tego momentu wszystko miałyśmy jak na dłoni. Gdy słoneczko już wyjrzało zza horyzontu, zrobiłyśmy zdjęcia i ruszyłyśmy w drogę powrotną do busa. Miałyśmy niewielkie problemy, żeby go znaleźć (w nocy wszystko wyglądało inaczej), ale udało nam się przy niewielkiej pomocy innych kierowców.
wschód słońca
środa, 22 lipca 2015
Z YOGYAKARTY DO BROMO
To miał być 10h przejazd w stronę miejscowości Cemoro Lawang, z której miałyśmy ruszyć na wulkan Bromo. Niestety podróż okazała się o wiele dłuższa i bardziej męcząca niż przewidywałyśmy.
Wycieczkę wykupiłyśmy pierwszego dnia w Yogyakarcie. Zaczęło się dobrze. Kierowca spod hotelu zabrał nas o czasie. Oczywiście, jeździliśmy od hotelu do hotelu zbierając pozostałych chętnych na Bromo, ale to normalka. Uzbierało się nas cały busik. Zostało tylko jedno wolne miejsce na szczęście między mną i Angeliką, więc całą podróż miałyśmy bardziej komfortową niż pozostali.
niedziela, 19 lipca 2015
wtorek, 14 lipca 2015
Z BUKIT LAWANG PRZEZ MEDAN I DŻAKARTĘ DO YOGYAKARTY
Po powrocie z dżungli zostałyśmy zakwaterowane w Hotel Orangutan czyli hotelu, który jest jednocześnie domem naszego przewodnika Ryckyego. Niestety nie był już to tak fajny hotel, jak ten poprzedni w Bukit Lawang.
Po zmyciu całego brudu z dżungli, przebraniu rzeczy ruszyłyśmy na spacer po Bukit. Znowu połaziłyśmy po sklepach, zrobiłyśmy owocowe zakupy no i poszłyśmy coś zjeść. Wybrałyśmy lokalny bar, ale jedzenie nie było tam ani za dobre ani za świeże.
to nie było dobre
Potem wróciłyśmy do naszego pokoju i zaczęłyśmy się pakować. Największy problem miałyśmy z ubraniami, które wcześniej wyprałyśmy, bo na skraju dżungli nic nie schnie. I w ten sposób każda z nas miała po ostatniej bluzce i marzyłyśmy o pralni :)
w czasie pakowania, Angelika zamarzyła o herbacie ;)
Wyjazd z Bukit Lawang miałyśmy zaplanowany na 2.30 w nocy (zawieźć do Medan miał nas ojciec Ryckyego za 150 000 od osoby). Ja zatem postanowiłam chociaż te parę godzin się przespać, a Angelika uznała, że nie warto. O 2 w nocy przyszedł Rycky wraz ze swoim bratem Apri (chyba). Rycky chciał się z nami pożegnać i jeszcze kilka razy wystraszyć Angelikę mówiąc, że łazi po niej mrówką (uwierzycie, że ona wciąż się dawała na to nabrać i za każdym razem piszczała że strachu?), a Apri pomógł nam zabrać się z bagażami do samochodu.
Droga do Medan tym razem trwała niecałe 3h. I już przed 6 byłyśmy na lotnisku, a wylot miałyśmy o 8.40. Znowu coś zjadłyśmy na lotnisku, ją trochę pokimałam na krzesełkach lotniskowych i znowu samolot i 2 godzinny lot.
na lotnisku w Medan
poniedziałek, 13 lipca 2015
TREKING PO DŻUNGLI NA SUMATRZE
Na treking ruszyłyśmy o 9. Wcześniej, oczywiście zjadłyśmy śniadanie i oddałyśmy plecaki na przechowanie.
Grupa była czteroosobowa plus dwóch przewodników. Oprócz nas w grupie było dwoje Szwajcarów. Pierwszym przewodnikiem był Rycky, a jego pomocnikiem Bram (o ile dobrze pamiętam imię).
czwartek, 9 lipca 2015
Z DŻAKARTY DO DŻUNGLI CZYLI PODRÓŻ DO BUKIT LAWANG
Rezerwacja noclegu w Bukit Lawang >>>TUTAJ<<<
I kolejny dzień w drodze.
Rano wczesną pobudka, bo o 6.55 miałyśmy samolot do Medan. Na szczęście nie musiałyśmy szukać taksówki, bo hotel oferuje darmowy busik, który podwozi pod sam terminal.
Odprawa odbyła się całkiem sprawnie. Na lotnisku zjadłyśmy dobre śniadanie.
I kolejny dzień w drodze.
Rano wczesną pobudka, bo o 6.55 miałyśmy samolot do Medan. Na szczęście nie musiałyśmy szukać taksówki, bo hotel oferuje darmowy busik, który podwozi pod sam terminal.
Odprawa odbyła się całkiem sprawnie. Na lotnisku zjadłyśmy dobre śniadanie.
lotnisko w Dżakarcie
wtorek, 7 lipca 2015
W DRODZE DO DŻKARTY
Nocleg w Berlinie >>>TUTAJ<<<
No i znowu w drogę. Tym razem cel: INDONEZJA. Wyprawa ma trwać miesiąc. Kolejny raz wylatujemy (tym razem jadę z Angeliką) z Berlina.
Zaczynam, jak zwykle, od Opola. I, po raz kolejny, jadę Polskim Busem. W autobusie spotykam się z Angeliką, która swoją podróż zaczęła w Katowicach.
Już w Opolu autobus miał ok 20 min opóźnienia. Na autostradzie był jakiś wypadek lub inne roboty drogowe i w Berlinie przybyłyśmy 2h i 10 min po czasie.
Nocleg miałyśmy w hotelu Days Inn w pobliżu lotniska >>>REZERWACJA<<<.
No i znowu w drogę. Tym razem cel: INDONEZJA. Wyprawa ma trwać miesiąc. Kolejny raz wylatujemy (tym razem jadę z Angeliką) z Berlina.
Zaczynam, jak zwykle, od Opola. I, po raz kolejny, jadę Polskim Busem. W autobusie spotykam się z Angeliką, która swoją podróż zaczęła w Katowicach.
Już w Opolu autobus miał ok 20 min opóźnienia. Na autostradzie był jakiś wypadek lub inne roboty drogowe i w Berlinie przybyłyśmy 2h i 10 min po czasie.
Nocleg miałyśmy w hotelu Days Inn w pobliżu lotniska >>>REZERWACJA<<<.
widok z okna pokoju hotelowego
poniedziałek, 29 czerwca 2015
DZIEŃ 17 - WYPRAWA IRAN (TABRIZ, KANDOVAN)
Pobudka o 8, następnie śniadanie zrobione z wczorajszych zakupów.
Potem ponownie wybrałyśmy się do Nassera, bo miał nam pomóc kupić irańską kartę telefoniczną. A to nie jest takie proste. Trzeba podpisać odpowiednią umowę, złożyć odpowiednie podpisy i odcisk palca. TAK, TAK! Nie pomyliłam się :)
Po tym ruszyłyśmy w stronę błękitnego meczetu. Po drodze robiłyśmy pierwsze zakupy. Ja musiałam kupić okulary przeciwsłoneczne, bo moje, jak zwykle, połamały się. W czasie tych zakupów pojawił się pewien problem. Przy wczorajszej wymianie pieniędzy otrzymałyśmy kilkanaście banknotów 500 000 czyli jakieś nasze 50 zł. I okazało się, że większość sprzedawców nie chce przyjąć tego banknotu, bo go nie zna (?!). No, to my lekko spanikowane (bo miałyśmy ich sporo), że w kantorze nas oszukali. Dopiero za którymś razem, jeden ze sprzedawców nam powiedział, że to nowy banknot i część Irańczyków jeszcze go nie zna. Uff, ulżyło nam.
Tabriz
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
KUBA - KULTURA, MUZYKA, JĘZYK wg Agnieszki
Tekst napisany przez Agnieszkę.
Kuba
- rum, cygara, żywiołowa muzyka, rewolucja, piękne plaże, mogotes... To najczęstsze skojarzenia jakie przychodzą do głowy.
Każdy ma pewnie wiele innych wspomnień, doświadczeń i skojarzeń szczególnie po
podróży do tego kraju. Pewnie też takich związanych z próbami podejmowania
rozmowy w języku hiszpańskim.
Język hiszpański jest jednym z
języków najczęściej używanych na świecie i w zależności od kraju występuje
kilka jego odmian, a właściwie specyficznych określeń i wyrażeń występujących w
danym kraju. Jadąc na Kubę warto jest znać kilka podstawowych zwrotów po
hiszpańsku, bo o ile nie powinno być problemu z porozumieniem się po angielsku
w Hawanie, to już poza większymi miastami może pojawić się problem z
komunikacją.
Większość podstawowych zwrotów można
znaleźć w różnego rodzaju rozmówkach lub słowniczkach kieszonkowych. Ja
postanowiłam zebrać ciekawsze wyrażenia i "smaczki" z dialektu
kubańskiego i wpleść w całość wątki muzyczne, bo w końcu Kuba to muzyka, a
muzyka i język są pełne odniesień... do jedzenia :-)
Ze względu na swoją historię, a tym
samym hiszpańskie, afrykańskie oraz karaibskie wpływy kulturowe, w odmianie
kubańskiej języka hiszpańskiego znajdziemy wyrazy nacechowane takimi wpływami zarówno
w zakresie jedzenia, przedmiotów codziennego użytku, a nawet nazw miejscowości.
Najłatwiej jest zrozumieć słowa zapożyczone z angielskiego do czego
przyczyniają się w dużej mierze emigranci kubańscy, jak np. moni (z ang. money), chopin (z ang. shopping, czyt. czopin, odnoszący się do zakupów tylko w
CUC lub w sklepach dla turystów) czy yin (z ang.
blue jeans, czyt. jin). Z okazji Dnia Ojca jak mieliście okazję widzieć w relacji z
podróży zostałyśmy poczęstowane niezwykle słodkim queik (z ang. cake).
queik z okazji Dnia Ojca
sobota, 21 marca 2015
ARMENIA, IRAN - DZIEŃ 16
Dzień zaczął się wcześnie, bo już o 6 wyjeżdżałyśmy w stronę granicy irańskiej. Kierowca był punktualny, miły i nie był wariatem :)
wyjeżdżamy z Erewania. Pożegnanie z Araratem :)
jedziemy w stronę granicy, widoki za szybą cudne
W pobliżu granicy byłyśmy po 6,5 godzinach jazdy. Wiadomo, że przed granicą musiałyśmy się przebrać w irańskie ciuchy. Pożegnałyśmy się z kierowcą i ruszyłyśmy ku przeznaczeniu ;)
nowe ciuchy, brakuje tylko chust ;)
No i samo przejście przez granicę. Zaskoczyło nas, że po armeńskiej stronie strażnikami byli Rosjanie, ale nie miałyśmy problemu z wyjazdem, a tak naprawdę z wyjściem. Potem kawałek przeszłyśmy pasem niczyim i dopatrzyłyśmy do budynków irańskich. Odprawa trochę trwała. W dodatku była na dwa razy czyli najpierw jeden strażnik oglądał nasze paszporty, a potem kazał nam przejść do drugiego okienka. Tam kolejny strażnik zadawał dużo pytań. dziewczyny lekko się zestresowały, ale na końcu okazało się, że był po prostu ciekawy. U mnie dopytywał się o zawód, a jak dowiedział się, że jestem nauczycielką, to zaczął wypytywać się o cały system edukacji w Polsce :) Po odprawie paszportowej jeszcze czekało nas prześwietlenie bagaży i już byłyśmy w Iranie. Dziewczyny po raz pierwszy (więc miały lekkiego stracha), a ja po raz drugi.
Zaczęłyśmy szukać taksówkarza, który zawiózł by nas do Tabriz. Szybko się znalazł. I tu popełniłyśmy błąd, bo wydawało nam się, że na takim zadupiu będzie problem z taksówką i bez problemów zgodziłyśmy się na 2 mln rialów. Przepłaciłyśmy prawie 3-krotnie :( Jedyne pocieszenie, że taksówkarz był miły, kupił nam wodę, ale niestety nie znał ani jednego słowa po angielsku.
Widoki za szybą, jak zwykle przepiękne, więc podróż była długa, ale przyjemna.
Późnym popołudniem dotarłyśmy do Tabriz. Już w Erewaniu umówiłyśmy się na spotkanie ze słynnym Nesserem z informacji turystycznej. Nessar załatwił nam nocleg (u jego brata), bilety na autobus do Esfahan, wymianę dolarów na riale i u niego kupiłyśmy wycieczkę do Kandovan za 20 euro. Po tym wszystkim zaprowadził nas na obiad czyli słynną dizzy.
w biurze Nessara
nasz obiad
a obiad jadłyśmy w takiej mordowni ;)
Potem zakwaterowanie, zakupy i padnięte poszłyśmy spać.
no dobrze, przyznaję... czegoś takiego nie kupowałyśmy,
ale to jedyne zdjęcie jakie posiadam z bazaru :)