Wyprawa 2018
KURS $:
oficjalny 43 000R
nieoficjalny, u cinkciarza ok. 80 000R (+/- 5000R)
Informacje praktyczne na samym dole wpisu.
W skrócie, co warto zobaczyć: >>> KLIK <<<
Na lotnisku meldujemy się o 6.30. Trochę martwimy się formalnościami wizowymi, ale okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie. Przy okienku stoi pan, który najpierw pyta się o ubezpieczenie (jeśli nie będziecie posiadać takiego ubezpieczenia, to tuz obok jest budka, gdzie takowe można wykupić), a następnie po kolei wyjaśnia nam co mamy zrobić. Najpierw trzeba zapłacić 75 euro, a następnie wypełnić wniosek (w naszym przypadku jeden na dwie osoby) i dać go razem z paszportami w kolejnym okienku. Wszystkie okienka (wizowe, kasa oraz ubezpieczenie) znajdują się tuż obok siebie i są dobrze oznaczone. Nie było żadnych pytań, wszystko załatwia jedna osoba (mimo, że jesteśmy dwie). Na wizę czekamy ponad godzinę. Nie wiem czy to przypadek, ale najpierw wizę dostali mężczyźni, a potem kobiety ;) No, ale w końcu mamy ją :)
KURS $:
oficjalny 43 000R
nieoficjalny, u cinkciarza ok. 80 000R (+/- 5000R)
Informacje praktyczne na samym dole wpisu.
W skrócie, co warto zobaczyć: >>> KLIK <<<
Na lotnisku meldujemy się o 6.30. Trochę martwimy się formalnościami wizowymi, ale okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie. Przy okienku stoi pan, który najpierw pyta się o ubezpieczenie (jeśli nie będziecie posiadać takiego ubezpieczenia, to tuz obok jest budka, gdzie takowe można wykupić), a następnie po kolei wyjaśnia nam co mamy zrobić. Najpierw trzeba zapłacić 75 euro, a następnie wypełnić wniosek (w naszym przypadku jeden na dwie osoby) i dać go razem z paszportami w kolejnym okienku. Wszystkie okienka (wizowe, kasa oraz ubezpieczenie) znajdują się tuż obok siebie i są dobrze oznaczone. Nie było żadnych pytań, wszystko załatwia jedna osoba (mimo, że jesteśmy dwie). Na wizę czekamy ponad godzinę. Nie wiem czy to przypadek, ale najpierw wizę dostali mężczyźni, a potem kobiety ;) No, ale w końcu mamy ją :)
Jeszcze krótkie formalności paszportowe, odbiór bagaży i... witamy w Iranie :)
Postanawiam na lotnisku wymienić dolary. Miałyśmy dwie sprzeczne informacje. Jedna z nich mówiła, że na lotnisku jest słabszy kurs, a druga, że jest lepszy (blogi i znajomości). Dochodzimy do wniosku, że w sumie, jak jest jakaś różnica w kursie, to będzie niewielka, więc chcemy wymienić po 400$ na głowę. Idziemy w stronę bankowej budki, gdy zaczepia nas mężczyzna i pyta się czy chcemy wymienić dolary. Odpowiadamy, że tak, na co on mówi, że oficjalny kurs to 43000R, ale on nam zaproponuje 47000. Nie zgadzamy się, bo facet wygląda na cwaniaczka, a my się wychowałyśmy na opowiadaniach o przekrętach koników. No i przecież różnica na tej kwocie jest niewielka, a w banku jest bezpieczniej. Facet nie odpuszcza i podnosi stawkę. W sumie dochodzi do 49000R. Włącza nam się czerwona lampka, bo nie wiemy o co chodzi, ale postanawiamy wymienić tylko po 200$ na głowę i później dopytać się naszych znajomych o kurs dolara. Potem okazało się, że ze względu na szalejącą inflację, prezydent zablokował kurs dolara i w ogóle nie opłacała się wymiana w banku. Kurs na ulicy to ok 80000R.
Z lotniska do Teheranu można dostać się metrem. Dlatego warto mieć zarezerwowany hotel obok jakieś stacji metra. Cena biletu 75 000R. My mamy hotel w pobliżu stacji Mellat (niebieska linia), więc dwa razy musimy się przesiąść. W metrze z lotniska prawie nikogo nie ma, ale później zrobiło się tłoczno. A my musimy się przepychać z walizkami i... dużym wiklinowym koszem, który był przeznaczony na ślubny prezent. W pewnym momencie podeszła do nas kobieta, która postanowiła nam pomóc. Bierze kosz i zaczyna się przepychać. Niestety kobieta nie zna angielskiego. Na migi próbujemy z nią, a ona z nami "rozmawiać". Po chwili dostajemy zaproszenie do jej domu... czyli zaczyna się. Jesteśmy w Iranie od paru godzin, a już mamy pierwsze zaproszenie :)
W końcu docieramy na Mellat i do naszego hotelu. Na Whats up umawiamy się z Mahdieh, że przyjedziemy do jej rodziców na wieczór. Oczywiście w międzyczasie Mahdieh próbuje nas namówić na rezygnację z hotelu na rzecz mieszkania u jej rodziców. Nie dajemy się, wiedząc, że to by znaczyło, że za dużo w Teheranie nie zobaczymy. Wymęczone wielogodzinną podróżą idziemy spać.
Wstajemy późnym popołudniem i szykujemy się na wizytę u rodziców Mahdieh. Na miejsce docieramy taksówką. Na początku jest dość sztywno, ale po pewnym czasie atmosfera się rozluźnia. Jemy kolację - mama Mahdieh pysznie gotuje.
Po 23 z Mahdieh i jej ojcem jedziemy na Most Tabiat (Natury). Chwilę spacerujemy, obserwujemy piknikujących Irańczyków (a już jest prawie północ!), robimy zdjęcia i na koniec odwożą nas do hotelu. Oczywiście nie mogło zabraknąć "nie mogę uwierzyć, że mieszkacie w hotelu, a nie u nas". I tak minął pierwszy dzień w Iranie :)
Kolejny dzień. W planie miałyśmy górę Tochal. A dokładnie wjazd na tę górę kolejką. Metrem, linią czerwoną jedziemy do stacji Tajrish. Następnie bierzemy taksówkę i jedziemy na parking (150 000R). I stamtąd drogi na piechotę. Upał niesamowity, ale po paru metrach okazuje się, że na stację kolejek można podjechać meleksem. Płacimy po 35 000R od osoby i jedziemy. Docieramy na górę i okazuje się, że... kolejka tego dnia jest nieczynna (niedziela). Próbujemy się dowiedzieć w jakich dniach jest czynna, ale dostajemy sprzeczne informacje i do dnia dzisiejszego nie wiem kiedy jest czynna.
Wracamy tą samą drogą czyli najpierw meleksem (znowu musimy zapłacić po 35 000R), potem taxi do stacji metra. Jesteśmy umówione na lunch z Mahdieh w jej domu. Podchodzi do nas taksówkarz, który niezbyt nam się podoba, bo wygląda na cwaniaczka. Pokazujemy mu adres (zapisany po persku), a on mówi, że wie gdzie to jest. Czas ustalić cenę. Podaje jakąś kosmiczną cenę, nie zgadzamy się. Krótkie negocjacje, w które taksówkarz angażuje jakąś młodą Irankę, która mówi po angielsku i ustalamy cenę na 350 000R. Iranka mówi, że to dobra cena (z perspektywy czasu wiemy, że strasznie przepłaciłyśmy). Ruszamy. Po minucie orientujemy się, że kierowca nie ma zielonego pojęcia, w którą stronę ma jechać. Co chwile zatrzymuje się i pyta się innych taksówkarzy, gdzie jechać. Początkowo nas to śmieszy, ale po 2 godzinach byłyśmy wściekłe. W końcu zatrzymuje się na autostradzie obok straganu z owocami. Na szczęście sprzedawca mówi płynnie po angielsku. Pyta się nas gdzie chcemy dojechać, dzwoni do Mahdieh i daje wskazówki naszemu kierowcy. Ruszamy. My oczywiście nie mamy za grosz zaufania do jego orientacji, więc włączamy nawigację (Mahdieh w międzyczasie wysłała nam swoja lokalizację). No i mamy rację. Po 5 minutach taksiarz nie ma zielonego pojęcia, gdzie jechać. Znowu! Zaczynam go prowadzić, co nie jest łatwe, bo nie zna angielskich słów. Ale w końcu, po 3 godzinach jazdy docieramy na miejsce.
U Mahdieh jemy obiad i znowu początkowa atmosfera była lekko sztywna. Wszystko się zmienia, gdy Gosia proponuje, żeby usiąść na dywanie. Wchodzi luz, zaczynają się opowieści, pytania nawet o politykę i religię. Śmiejemy się i żartujemy. Atmosfera robi się ponownie sztywna, gdy do domu wraca mąż Mahdieh. Chcemy z Gosią uciekać, ale z drugiej strony dziwnie by to wyglądała. Postanawiamy odczekać jeszcze chwilę. Prosimy Mahdieh o sprawdzenie, o której jutro odjeżdża autobus do Kazwin (Qazvin) oraz pomoc przy wymianie dolarów. Angażuje się w to także Mahomet - mąż Mahdieh. Dzwoni do znajomych, rodziny i znowu atmosfera robi się luźna. Okazuje się, że on tak samo był spięty, jak my :)
W końcu wszystko zostaje ustalone i zostałyśmy odwiezione do hotelu. Żegnamy się z Mahdieh i jej mężem.
Resztę wieczora postanawiamy spędzić na wieczornym zwiedzaniu oraz na oglądaniu meczu Polska - Kolumbia (no bo trwają Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej 2018). Zwiedzanie zaczynamy od byłej Ambasady Amerykańskiej. Dojeżdżamy czerwoną linią metra na stację Taleghani. Wychodząc ze stacji od razu widać mury byłej ambasady. Skręcamy w lewo i już można oglądać słynne murale. W środku jest jakieś muzeum, oczywiście o tej porze już nieczynne.
Następnie jedziemy żółtą linią metra na stację Meydan-e Azadi. Wychodzimy na ulicę, a tam... Sajgon ;) Taksówkarze, autobusy i tłumy ludzi. Idziemy wzdłuż ulicy zastanawiając się, jak przejść na druga stronę (wzdłuż ulicy stoi płot). Wzbudzamy spore zainteresowanie - dwie europejki o tej porze, bez męskiego opiekuna. W końcu podchodzi do nas młoda kobieta, ok 20- letnia i pyta się co my tu robimy. Mówimy, że chcemy zobaczyć wieżę Azadi, ale nie wiemy jak przejść na druga stronę ulicy. Odpowiada, że nam pomoże, bo nie powinnyśmy być tu same, bo tu jest strasznie niebezpiecznie. Hmmm... i mówi nam to samotna 20-latka ;) Młoda prowadzi nas w stronę radiowozów. Coś tam mówi do policjantów, na co oni, płynna angielszczyzną pytają się... co myślimy o regułach ruchu samochodowego w Iranie? Odpowiadamy pytaniem "a to są jakieś reguły?" I tak 10 minut rozmawiamy z policjantami i naszą "ratowniczką" na temat ruchu drogowego, dlaczego przyjechałyśmy do Iranu (byli pod dużym wrażeniem, że jesteśmy po raz kolejny i, że przyjechałyśmy na wesele). W końcu pokazują, którędy mamy bezpiecznie przejść przez ulicę i się żegnamy. Przy wieży Azadi robimy sobie zdjęcia, a następnie wracamy do stacji metra, po drodze kupując chipsy i piwo (no bo przecież jedziemy oglądać mecz ;)). Okazuje się, że metro już jest nieczynne (jest parę minut po 23), więc bierzemy taksówkę (100 000R). Taksiarz odwozi nasz do naszego hostelu, lecz gdy chcemy płacić mówi, że nie trzeba. I tak spotykamy się z Ta'arof. Oczywiście płacimy, taksówkarz czeka, aż ktoś nam otworzy drzwi i dopiero wtedy odjeżdża. I na tym kończymy dzień. I na zakończenie relacji... Polska przegrała.... w fatalnym stylu czyli jakie piwo taki wynik :P
Do Teheranu wracamy jeszcze raz, pod koniec naszej ponad dwutygodniowej podróży. Tym razem rezerwujemy nocleg w Teheran Hostel (25$ za noc). Teheran Hostel jest blisko stacji metra - czerwona linia, stacja Taleghani czyli przy byłej Ambasadzie USA, mamy więc okazję ponownie zobaczyć słynne murale, tym razem w świetle dnia.
Do Teheranu przyjeżdżamy w tajemnicy przed "naszą irańską" rodziną, bo chcemy jeszcze zobaczyć Polski Cmentarz DOULAB i Muzeum Klejnotów, a wiemy, że jak do nich przyjedziemy, to już koniec zwiedzania.
Po zakwaterowaniu jedziemy żółta stacją metra na stację Piroozi. Cmentarz znajduje się ponad 2 km od stacji metra, więc chwile trwa zanim dochodzimy na miejsce. Jest już 19, ale mamy nadzieję, że będzie otwarte. Nie jest. Już mamy zamiar się poddać, ale po drugiej stronie ulicy stoi mężczyzna. Podchodzimy do niego i zaczynamy się pytać o cmentarz. Niestety okazuje się, że mężczyzna nie zna angielskiego (ale niespodzianka ;)). Mężczyzna woła kolejnego mężczyznę, który zna parę słów. Ten, zmartwiony, tłumaczy nam, że cmentarz jest już zamknięty. Dziękujemy mu i idziemy z powrotem. Robimy parę kroków, gdy mężczyzna podbiega do nas i mówi, żebyśmy chwilę poczekały. No to czekamy, a w tym czasie pierwszy mężczyzna wali w bramę, a drugi gdzieś dzwoni. Po chwili brama się otwiera i opiekun cmentarza z uśmiechem zaprasza nas do środka. I tak miałyśmy okazję zobaczyć to ważne miejsce.
Po wizycie na cmentarzu zrobiło się późno i smutno. Postanawiamy się upić. Kupujemy piwa, wina i inne napoje. Nie zadziałały ;)
Kolejnego dnia mamy w planie tylko Muzeum Klejnotów. Muzeum Klejnotów ma to do siebie, że jest czynne tylko przez 2h od 14.00-16.30. I nie w każdy dzień (z moich niesprawdzonych informacji tylko od soboty do wtorku). Do muzeum dojeżdżamy czerwoną linią metra na stację Sa'adi. Jesteśmy za wcześnie, więc idziemy do kawiarni na Mohito ;)
W muzeum oddajemy do przechowania wszystkie nasze rzeczy (jest to obowiązkowe). I w końcu jesteśmy w najsłynniejszym muzeum Teheranu. Eksponaty są bardzo imponujące, a niektóre z nich mają ciekawa historię. My mamy szczęście i trafiamy na przewodnika mówiącego po angielsku. Dzięki temu zwracamy uwagę na eksponaty, na które byśmy nigdy nie zwróciły uwagi. Jeśli chcesz obejrzeć eksponaty to >>>KLIK<<< (7:20)
Wychodzimy z muzeum. Jemy coś w okolicznym fast foodzie i dajemy się przejąć naszej rodzinie. I tak przez ostatnie dwa dni w Teheranie oddawałyśmy się błogiemu lenistwu na łonie naszej irańskiej rodziny. Lenistwo przerwałyśmy tylko na shooping ;P
Na lotnisko odwożą nas ojciec Mahdieh, jej mąż i Mahdieh. I tak wracamy do Berlina, a stamtąd do Polski.
Informacje praktyczne:
1. Most Tabiat można tam się dostać czerwoną linią metra (stacja Shahid Haghani). Warto tam się udać i w dzień i w nocy.
2. Tochal, czerwona linia metra, stacja Tajrish. Następnie taxi w okolice parkingu góry Tochal (taksówkarzowi wystarczy powiedzieć, że chcesz jechać na Toczal). Potem można podejść na piechotę lub podjechać meleksem pod gondole. Pamiętajcie, że góra ma ponad 3000 m n.p.m, zatem może Wam się tam kręcić w głowie.
3. Była Ambasada Amerykańska, czerwona linia metra, stacja Taleghani. Na wielu blogach czytałam, że robienie zdjęć muralom nie jest mile widziane, ale byłam tam kilka razy i nigdy nie miałam z tego powodu nieprzyjemności.
4. Wieża Azadi, żółta linia metra na stacja Meydan-e Azadi. Warto zobaczyć i w dzień i w nocy.
5. Polski Cmentarz DOULAB, żółta stacja metra, stacja Piroozi. Niestety cmentarz jest zlokalizowany ok. 2 km od stacji. Nie wiem do której godziny jest czynny, ale nawet po godzinach jest szansa, żeby wejść.
6. Muzeum Klejnotów, czerwona linia metra, stacja Sa'adi. Najsłynniejsze muzeum Teheranu. Niestety otwarte w fatalnych godzinach, bo od 14 do 16.00 lub 16.30 i tylko od soboty do wtorku (informacje niesprawdzone). Eksponaty imponujące. Warto podczepić się pod jakąś grupę, gdzie przewodnik mówi po angielsku. Wtedy muzeum odkrywa swoje sekrety.
7. Wielki Bazar dużo chińszczyzny, ale można znaleźć parę straganów z irańskimi handmade.
8. Wybierać żółte taxi, przed przejazdem ustalić cenę.
9. Poruszać się metrem, bo łatwo i tanio (10000R za bilet)
10. Jest linia metra prowadząca z/do lotniska. Cena 75000R.
jesteśmy milionerkami :)
Z lotniska do Teheranu można dostać się metrem. Dlatego warto mieć zarezerwowany hotel obok jakieś stacji metra. Cena biletu 75 000R. My mamy hotel w pobliżu stacji Mellat (niebieska linia), więc dwa razy musimy się przesiąść. W metrze z lotniska prawie nikogo nie ma, ale później zrobiło się tłoczno. A my musimy się przepychać z walizkami i... dużym wiklinowym koszem, który był przeznaczony na ślubny prezent. W pewnym momencie podeszła do nas kobieta, która postanowiła nam pomóc. Bierze kosz i zaczyna się przepychać. Niestety kobieta nie zna angielskiego. Na migi próbujemy z nią, a ona z nami "rozmawiać". Po chwili dostajemy zaproszenie do jej domu... czyli zaczyna się. Jesteśmy w Iranie od paru godzin, a już mamy pierwsze zaproszenie :)
w metrze, po wielogodzinnej podróży
nasza pierwsza znajoma, poznana w metrze
W końcu docieramy na Mellat i do naszego hotelu. Na Whats up umawiamy się z Mahdieh, że przyjedziemy do jej rodziców na wieczór. Oczywiście w międzyczasie Mahdieh próbuje nas namówić na rezygnację z hotelu na rzecz mieszkania u jej rodziców. Nie dajemy się, wiedząc, że to by znaczyło, że za dużo w Teheranie nie zobaczymy. Wymęczone wielogodzinną podróżą idziemy spać.
Wstajemy późnym popołudniem i szykujemy się na wizytę u rodziców Mahdieh. Na miejsce docieramy taksówką. Na początku jest dość sztywno, ale po pewnym czasie atmosfera się rozluźnia. Jemy kolację - mama Mahdieh pysznie gotuje.
Po 23 z Mahdieh i jej ojcem jedziemy na Most Tabiat (Natury). Chwilę spacerujemy, obserwujemy piknikujących Irańczyków (a już jest prawie północ!), robimy zdjęcia i na koniec odwożą nas do hotelu. Oczywiście nie mogło zabraknąć "nie mogę uwierzyć, że mieszkacie w hotelu, a nie u nas". I tak minął pierwszy dzień w Iranie :)
Most Tabiat
Kolejny dzień. W planie miałyśmy górę Tochal. A dokładnie wjazd na tę górę kolejką. Metrem, linią czerwoną jedziemy do stacji Tajrish. Następnie bierzemy taksówkę i jedziemy na parking (150 000R). I stamtąd drogi na piechotę. Upał niesamowity, ale po paru metrach okazuje się, że na stację kolejek można podjechać meleksem. Płacimy po 35 000R od osoby i jedziemy. Docieramy na górę i okazuje się, że... kolejka tego dnia jest nieczynna (niedziela). Próbujemy się dowiedzieć w jakich dniach jest czynna, ale dostajemy sprzeczne informacje i do dnia dzisiejszego nie wiem kiedy jest czynna.
w drodze na Tochal. Tu jeszcze na piechotę
a tu już w meleksie
może kolejka nieczynna, ale burgery otwarte
Wracamy tą samą drogą czyli najpierw meleksem (znowu musimy zapłacić po 35 000R), potem taxi do stacji metra. Jesteśmy umówione na lunch z Mahdieh w jej domu. Podchodzi do nas taksówkarz, który niezbyt nam się podoba, bo wygląda na cwaniaczka. Pokazujemy mu adres (zapisany po persku), a on mówi, że wie gdzie to jest. Czas ustalić cenę. Podaje jakąś kosmiczną cenę, nie zgadzamy się. Krótkie negocjacje, w które taksówkarz angażuje jakąś młodą Irankę, która mówi po angielsku i ustalamy cenę na 350 000R. Iranka mówi, że to dobra cena (z perspektywy czasu wiemy, że strasznie przepłaciłyśmy). Ruszamy. Po minucie orientujemy się, że kierowca nie ma zielonego pojęcia, w którą stronę ma jechać. Co chwile zatrzymuje się i pyta się innych taksówkarzy, gdzie jechać. Początkowo nas to śmieszy, ale po 2 godzinach byłyśmy wściekłe. W końcu zatrzymuje się na autostradzie obok straganu z owocami. Na szczęście sprzedawca mówi płynnie po angielsku. Pyta się nas gdzie chcemy dojechać, dzwoni do Mahdieh i daje wskazówki naszemu kierowcy. Ruszamy. My oczywiście nie mamy za grosz zaufania do jego orientacji, więc włączamy nawigację (Mahdieh w międzyczasie wysłała nam swoja lokalizację). No i mamy rację. Po 5 minutach taksiarz nie ma zielonego pojęcia, gdzie jechać. Znowu! Zaczynam go prowadzić, co nie jest łatwe, bo nie zna angielskich słów. Ale w końcu, po 3 godzinach jazdy docieramy na miejsce.
w taksówce... jeszcze uśmiechnięte ;)
U Mahdieh jemy obiad i znowu początkowa atmosfera była lekko sztywna. Wszystko się zmienia, gdy Gosia proponuje, żeby usiąść na dywanie. Wchodzi luz, zaczynają się opowieści, pytania nawet o politykę i religię. Śmiejemy się i żartujemy. Atmosfera robi się ponownie sztywna, gdy do domu wraca mąż Mahdieh. Chcemy z Gosią uciekać, ale z drugiej strony dziwnie by to wyglądała. Postanawiamy odczekać jeszcze chwilę. Prosimy Mahdieh o sprawdzenie, o której jutro odjeżdża autobus do Kazwin (Qazvin) oraz pomoc przy wymianie dolarów. Angażuje się w to także Mahomet - mąż Mahdieh. Dzwoni do znajomych, rodziny i znowu atmosfera robi się luźna. Okazuje się, że on tak samo był spięty, jak my :)
W końcu wszystko zostaje ustalone i zostałyśmy odwiezione do hotelu. Żegnamy się z Mahdieh i jej mężem.
mieszkanie Mahdieh
selfie :)
Resztę wieczora postanawiamy spędzić na wieczornym zwiedzaniu oraz na oglądaniu meczu Polska - Kolumbia (no bo trwają Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej 2018). Zwiedzanie zaczynamy od byłej Ambasady Amerykańskiej. Dojeżdżamy czerwoną linią metra na stację Taleghani. Wychodząc ze stacji od razu widać mury byłej ambasady. Skręcamy w lewo i już można oglądać słynne murale. W środku jest jakieś muzeum, oczywiście o tej porze już nieczynne.
murale
Następnie jedziemy żółtą linią metra na stację Meydan-e Azadi. Wychodzimy na ulicę, a tam... Sajgon ;) Taksówkarze, autobusy i tłumy ludzi. Idziemy wzdłuż ulicy zastanawiając się, jak przejść na druga stronę (wzdłuż ulicy stoi płot). Wzbudzamy spore zainteresowanie - dwie europejki o tej porze, bez męskiego opiekuna. W końcu podchodzi do nas młoda kobieta, ok 20- letnia i pyta się co my tu robimy. Mówimy, że chcemy zobaczyć wieżę Azadi, ale nie wiemy jak przejść na druga stronę ulicy. Odpowiada, że nam pomoże, bo nie powinnyśmy być tu same, bo tu jest strasznie niebezpiecznie. Hmmm... i mówi nam to samotna 20-latka ;) Młoda prowadzi nas w stronę radiowozów. Coś tam mówi do policjantów, na co oni, płynna angielszczyzną pytają się... co myślimy o regułach ruchu samochodowego w Iranie? Odpowiadamy pytaniem "a to są jakieś reguły?" I tak 10 minut rozmawiamy z policjantami i naszą "ratowniczką" na temat ruchu drogowego, dlaczego przyjechałyśmy do Iranu (byli pod dużym wrażeniem, że jesteśmy po raz kolejny i, że przyjechałyśmy na wesele). W końcu pokazują, którędy mamy bezpiecznie przejść przez ulicę i się żegnamy. Przy wieży Azadi robimy sobie zdjęcia, a następnie wracamy do stacji metra, po drodze kupując chipsy i piwo (no bo przecież jedziemy oglądać mecz ;)). Okazuje się, że metro już jest nieczynne (jest parę minut po 23), więc bierzemy taksówkę (100 000R). Taksiarz odwozi nasz do naszego hostelu, lecz gdy chcemy płacić mówi, że nie trzeba. I tak spotykamy się z Ta'arof. Oczywiście płacimy, taksówkarz czeka, aż ktoś nam otworzy drzwi i dopiero wtedy odjeżdża. I na tym kończymy dzień. I na zakończenie relacji... Polska przegrała.... w fatalnym stylu czyli jakie piwo taki wynik :P
wieża Azadi
piwo, chipsy... kibicujemy ;)
Do Teheranu wracamy jeszcze raz, pod koniec naszej ponad dwutygodniowej podróży. Tym razem rezerwujemy nocleg w Teheran Hostel (25$ za noc). Teheran Hostel jest blisko stacji metra - czerwona linia, stacja Taleghani czyli przy byłej Ambasadzie USA, mamy więc okazję ponownie zobaczyć słynne murale, tym razem w świetle dnia.
Do Teheranu przyjeżdżamy w tajemnicy przed "naszą irańską" rodziną, bo chcemy jeszcze zobaczyć Polski Cmentarz DOULAB i Muzeum Klejnotów, a wiemy, że jak do nich przyjedziemy, to już koniec zwiedzania.
Po zakwaterowaniu jedziemy żółta stacją metra na stację Piroozi. Cmentarz znajduje się ponad 2 km od stacji metra, więc chwile trwa zanim dochodzimy na miejsce. Jest już 19, ale mamy nadzieję, że będzie otwarte. Nie jest. Już mamy zamiar się poddać, ale po drugiej stronie ulicy stoi mężczyzna. Podchodzimy do niego i zaczynamy się pytać o cmentarz. Niestety okazuje się, że mężczyzna nie zna angielskiego (ale niespodzianka ;)). Mężczyzna woła kolejnego mężczyznę, który zna parę słów. Ten, zmartwiony, tłumaczy nam, że cmentarz jest już zamknięty. Dziękujemy mu i idziemy z powrotem. Robimy parę kroków, gdy mężczyzna podbiega do nas i mówi, żebyśmy chwilę poczekały. No to czekamy, a w tym czasie pierwszy mężczyzna wali w bramę, a drugi gdzieś dzwoni. Po chwili brama się otwiera i opiekun cmentarza z uśmiechem zaprasza nas do środka. I tak miałyśmy okazję zobaczyć to ważne miejsce.
brama wejściowa
Polska część cmentarza
pozostała część cmentarza nie jest taka zadbana
Po wizycie na cmentarzu zrobiło się późno i smutno. Postanawiamy się upić. Kupujemy piwa, wina i inne napoje. Nie zadziałały ;)
próbujemy irańskie lody
Kolejnego dnia mamy w planie tylko Muzeum Klejnotów. Muzeum Klejnotów ma to do siebie, że jest czynne tylko przez 2h od 14.00-16.30. I nie w każdy dzień (z moich niesprawdzonych informacji tylko od soboty do wtorku). Do muzeum dojeżdżamy czerwoną linią metra na stację Sa'adi. Jesteśmy za wcześnie, więc idziemy do kawiarni na Mohito ;)
Mohito... mniam :)
W muzeum oddajemy do przechowania wszystkie nasze rzeczy (jest to obowiązkowe). I w końcu jesteśmy w najsłynniejszym muzeum Teheranu. Eksponaty są bardzo imponujące, a niektóre z nich mają ciekawa historię. My mamy szczęście i trafiamy na przewodnika mówiącego po angielsku. Dzięki temu zwracamy uwagę na eksponaty, na które byśmy nigdy nie zwróciły uwagi. Jeśli chcesz obejrzeć eksponaty to >>>KLIK<<< (7:20)
Wychodzimy z muzeum. Jemy coś w okolicznym fast foodzie i dajemy się przejąć naszej rodzinie. I tak przez ostatnie dwa dni w Teheranie oddawałyśmy się błogiemu lenistwu na łonie naszej irańskiej rodziny. Lenistwo przerwałyśmy tylko na shooping ;P
z Mahdieh, w meczecie, który jest na bazarze
Na lotnisko odwożą nas ojciec Mahdieh, jej mąż i Mahdieh. I tak wracamy do Berlina, a stamtąd do Polski.
na lotnisku w Teherania... wracamy do Polski
w Berlinie... czekamy na pociąg
na dworcu w Berlinie.... brrrr... zimno - tylko 24 stopnie ;)
Informacje praktyczne:
1. Most Tabiat można tam się dostać czerwoną linią metra (stacja Shahid Haghani). Warto tam się udać i w dzień i w nocy.
2. Tochal, czerwona linia metra, stacja Tajrish. Następnie taxi w okolice parkingu góry Tochal (taksówkarzowi wystarczy powiedzieć, że chcesz jechać na Toczal). Potem można podejść na piechotę lub podjechać meleksem pod gondole. Pamiętajcie, że góra ma ponad 3000 m n.p.m, zatem może Wam się tam kręcić w głowie.
3. Była Ambasada Amerykańska, czerwona linia metra, stacja Taleghani. Na wielu blogach czytałam, że robienie zdjęć muralom nie jest mile widziane, ale byłam tam kilka razy i nigdy nie miałam z tego powodu nieprzyjemności.
4. Wieża Azadi, żółta linia metra na stacja Meydan-e Azadi. Warto zobaczyć i w dzień i w nocy.
5. Polski Cmentarz DOULAB, żółta stacja metra, stacja Piroozi. Niestety cmentarz jest zlokalizowany ok. 2 km od stacji. Nie wiem do której godziny jest czynny, ale nawet po godzinach jest szansa, żeby wejść.
6. Muzeum Klejnotów, czerwona linia metra, stacja Sa'adi. Najsłynniejsze muzeum Teheranu. Niestety otwarte w fatalnych godzinach, bo od 14 do 16.00 lub 16.30 i tylko od soboty do wtorku (informacje niesprawdzone). Eksponaty imponujące. Warto podczepić się pod jakąś grupę, gdzie przewodnik mówi po angielsku. Wtedy muzeum odkrywa swoje sekrety.
7. Wielki Bazar dużo chińszczyzny, ale można znaleźć parę straganów z irańskimi handmade.
8. Wybierać żółte taxi, przed przejazdem ustalić cenę.
9. Poruszać się metrem, bo łatwo i tanio (10000R za bilet)
10. Jest linia metra prowadząca z/do lotniska. Cena 75000R.
TEHERAN - relacja z pobytu, informacje praktyczne
Reviewed by olazplecakiem
on
04:52:00
Rating:
Bardzo chcę odwiedzić Iran odkąd mój kolega ze studiów prowadził badania terenowe w tym kraju i dzielił się z nami swoimi doświadczeniami :) Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła skorzystać z Twoich rad i wskazówek :)
OdpowiedzUsuńDo Iranu naprawdę warto się wybrać i to jak najszybciej, bo Iran się zmienia. Widzę dużą różnicę między Iranem z 2012, a 2018r
UsuńJakiś czas temu planowałam z koleżanką wypad do Iranu ale jakoś nam nie wyszło. Jednak ciągle za mną chodzi ten piękny kraj!
OdpowiedzUsuńPolecam, bo to piękny kraj jest :)
UsuńIran <3 Bardzo chcę tam pojechać i mam nadzieje, że uda mi się odwiedzić ten kraj już w przyszłym roku <3
OdpowiedzUsuńW takim razie trzymam kciuki, żeby się udało :)
UsuńUwielbiam ten kraj i bardzo lubię to miasto. Już mi się zatęskniło!
OdpowiedzUsuńIran mam w planie - tyle że szkoda, że bez Carnet de Passage ciężko tam wjechać [autem] - chociaż być może w przyszłym roku będę niedaleko /właśnie na roadtripie/, to do Iranu trzeba będzie zrobić osobny wyjazd w ogóle bez samochodu. Każdy powód, żeby jechać jeszcze raz na wschód jest dobry :-D
OdpowiedzUsuńNie będzie to niczym nowym, jak jako kolejna z listy napiszę, że też strasznie chciałabym zobaczyć i poczuć Iran, więc oczywiście wielkie zazdro! W ogóle widzę, że wybierasz interesujące (mnie) kierunki, więc pozowlę sobie poszwędać się po Twoim blogu ;)
OdpowiedzUsuńIran polecam z całego serca :)
UsuńIle pieniędzy! Ja też tyle chcę! :D A tak na poważnie, to bardzo marzy mi się Teheran już od kilku lat. Oprócz ogólnego zwiedzania miasta, na pewno odgapiłabym od Was cmentarz.
OdpowiedzUsuń