Dzień miał się zacząć o 7.30, bo o tej godzinie miałyśmy wyjechać do bungalowów, gdzieś w środku dżungli. No, ale to jest Azja. Po około półgodzinnym opóźnieniu pojawił się jakiś dziwny, szalony, mały Azjata, który najpierw zademonstrował nam ciosy tajskiego boksu, a potem powiedział, że zawiezie nas do Samarta (czyli naszego gospodarza z CS), ale wcześniej musi odebrać jedna osobę z lotniska.
Zatem najpierw pojechaliśmy na lotnisko, gdzie została odebrana młoda amerykanka o imieniu Tara, a potem do Spicy Villa (http://www.chiangmaiecolodges.com/spicy-villa-bungalows-chiang-mai/) czyli naszego nowego zakwaterowania.
Przejazd był straszny, bo siedziałyśmy (czyli Aga i ja) na pace pick-upa. Trzęsło nie z tej ziemi. Jechaliśmy polną, wyboistą drogą przez dżungle dobrą godzinę. U mnie uaktywniła się choroba lokomocyjna (starzeje się, to jest pewne).
nasz środek transportu do raju
Aga jeszcze zadowolona
a tu znudzona czekaniem
po drodze nasz kierowca zabierał prowiant
Gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że jesteśmy w raju. Bungalowy czyli bambusowe domki są przeurocze. I nawet łazienka była niezła. Fakt nie było cieplej wody, ale w Tajlandii to normalka, bo kto przy takich upałach potrzebuje cieplej wody?
Od razu po zakwaterowaniu Aga dopadła hamak, ja ławeczkę z poduszka i jakoś tak wyszło, że nie wiadomo kiedy odpłynęłyśmy. Zostałyśmy obudzone na obiad. Po raz pierwszy spotkałyśmy się z Samartem i resztą załogi. Potem znowu wróciłyśmy do naszego domku, żeby powtórzyć odpłyniecie ;) Ponownie zostałyśmy obudzone, ale tym razem na kolacje. Czyli, jak widać po tym opisie, życie w raju nie jest skomplikowane.
nasz domek
i nasze jedzenie
Po kolacji w końcu miałyśmy okazję porozmawiać z Samartem. Okazał się przemiłym facetem. Ma bardzo interesujące życie, całkowicie poświęca się dla innych. A przy okazji organizuje różnego rodzaju atrakcje dla innych (żeby było jasne nie robi tego za darmo). Facet ma tez fajne poczucie humoru. Akurat byłyśmy przy tym jak dostał sms-a od amerykańskich turystek z pytaniem czy w bungalowach jest ciepła woda. Jego odpowiedz: "dream on" ;D
To on wytłumaczył nam podstawowe zasady Tajów. My, w Bangkoku, usłyszałyśmy, że Taj nie może pić alkoholu. Na co Samart, który parę lat spędził w klasztorze buddyjskim jako ktoś w rodzaju mnicha, odpowiedział, popijając alkohol, że to nieprawda. Zasada brzmi, ze jeśli jesteś w stanie powstrzymać się od alkoholu to nie pij, a jeśli nie jesteś w stanie się powstrzymać, to pij ;))
To on wytłumaczył nam podstawowe zasady Tajów. My, w Bangkoku, usłyszałyśmy, że Taj nie może pić alkoholu. Na co Samart, który parę lat spędził w klasztorze buddyjskim jako ktoś w rodzaju mnicha, odpowiedział, popijając alkohol, że to nieprawda. Zasada brzmi, ze jeśli jesteś w stanie powstrzymać się od alkoholu to nie pij, a jeśli nie jesteś w stanie się powstrzymać, to pij ;))
W Spicy Villa oprócz Samarta i rodziny Tajów tam pracujących mieszkały, trzy amerykanki. Wcześniej już poznana Tara oraz Sophie i Ashley pracujące tam jako wolontariuszki. Sophie bardzo sympatyczna gadatliwa osoba, a Ashley... będę ją kojarzyć jako osobę, która robiła wszystko co tylko Samart jej powiedział.
więcej zdjęć z raju
nasz domek o nazwie Hibiskus
jadalnia
widok z naszego tarasu o wschodzie słońca
taras
jadalnia - pośrodku Tara, z prawej Sophie
pies Samarta - Pumpkin
DZIEŃ 8 - u Samarta w dżungli
Reviewed by olazplecakiem
on
07:14:00
Rating:
Brak komentarzy: