To miał być dzień poświęcony na lenistwo.
Nie zrywałyśmy się z łóżek z samego rana, ale na tyle wcześnie, aby zdążyć na śniadanie, które miałyśmy wliczone w cenę. Śniadanie było takie sobie - jajka na twardo, parówki czyli nic, co by powalało na kolana.
Po śniadaniu miałyśmy zaplanowane totalne lenistwo czyli malowałyśmy paznokcie, opalałyśmy się, czytałyśmy itp. W planie miałyśmy też kąpiel w jeziorze, ale było zbyt zimno.
ławeczka, na której dziewczyny spędziły pół dnia opalając się i nasz "gość"
I tak ok. południa stwierdziłyśmy, że lenistwo jest przereklamowane i czas ruszyć coś zwiedzić. Padło na Monastyr Sewanwank.
Taksówkę złapałyśmy dość szybko i po długim targowaniu taksówkarz zgodził się na 2000 AMD (przepłaciłyśmy). Co ciekawe, gdy dojechałyśmy na miejsce zażądał 3000 AMD, bo uznał, że mu się należy. Po krótkiej, acz burzliwej kłótni, bo ciężko to byłoby nazwać dyskusją, zgodził się na 2000 AMD.
W czasie, gdy ja kłóciłam się z taksówkarzem, dziewczyny zostały zagadnięte, po polsku, przez innego taksówkarza. Zaproponował nam podwiezienie do miasta Sewan (a dokładnie do jakieś fajnej restauracji) za 1000 AMD. Oczywiście dopiero po zwiedzeniu monastyru.
Monastyr Sewanwank został założony w IX wieku przez księżnę Mariam. Zabudowania wzniesiono z ciemnego tufu wulkanicznego i dlatego jest nazywany Czarnym Klasztorem, ale jest tez inne wytłumaczenie tej nazwy. Przez długi okres do klasztoru, wyrokiem katolikosa (patriarcha kościoła ormiańskiego) byli zsyłani na banicję, grzeszący mnisi.
Aby dostać się do monastyru trzeba wspiąć się po schodach. Sewanwank składa się z dwóch prostych kościołów pw. Apostołów oraz Matki Bożej.
Gdy przybyłyśmy na teren kompleksu okazało się, że w jednym z kościołów odbywał się ślub. Nie wchodziłyśmy do środka, poczekałyśmy aż wszystkie uroczystości się skończą. W tym czasie zostałyśmy zaczepione przez kilka osób mi.in. przez pana, który wypuszczał gołębie dla państwa młodych. Pan tak się zauroczył Anią, że nawet zadeklamował jej wiersz :)
Kościoły są piękne w swojej prostocie i surowości. Na całym terenie monastyru znajduje się wiele chaczkarów. Naprawdę warto tu przyjechać.
chaczkary. W tle Ania wspinająca się po schodach.
Monastyr Sewanwank czyli Czarny Klasztor
chaczkary są wszędzie. Tu oparte o ścianę kościoła...
... tu przy drodze...
... a tu walają się w krzakach
do Sewanwank warto wybrać się choćby po to, żeby podziwiać widoki
armeńskie morze :)
i te chmury
wokół Monastyru jest wiele osób sprzedających swoje obrazy i fotografie
czekamy na zakończenie ślubu
z panem od gołębi
z czapką pana od gołębi ;)
i śmiejąc się nie wiadomo z czego ;)
państwo młodzi
i w końcu możemy zwiedzić kościół
drzwi wejściowe...
... i pozostałości po zaślubinach
Schodząc na dół (znowu te schody!) zauważyłyśmy pana, który sprzedawał piękne rzeczy wyrzeźbione w kamieniu. Razem z Gosią zachwyciłyśmy się aniołem. Anioł był piękny, tani, ale miał jedną wadę. Był ciężki, a przed nami jeszcze była długa droga. Postanowiłyśmy nie kupować. Zachodząc na dół, juz wiedziałam, że popełniłam błąd i wrócę po niego :)
Na dole są stragany z różnościami, no, a my jesteśmy typowymi babami czyli zakupy to coś dla nas :) Zajęło nam to coś ok. godziny. Po tym czasie razem z Gosią wróciłyśmy do pana z kamiennymi aniołami (znowu te schody!). Okazało się, że sprzedawca posiada tylko jednego anioła. Gosia uznała, że pierwsza go wypatrzyłam i mi się on należy. Tak więc zostałam dumną właścicielką bardzo ciężkiego, kamiennego, skrzydlatego stworzenia ;) Najfajniejsze z całej tej historii było to, że sprzedawca wręczając mi to cudo pobłogosławił mnie :) Zatem klątwa, którą rzuciła na mnie stara Chinka została przełamana :)
mój anioł, a nawet dwa anioły :)
Po zakupach odnalazł nas taksówkarz mówiący po polsku - Rafał i obiecał, że za 1000 AMD zawiezie nas na dobre jedzenie i z powrotem do hotelu. Pierwsza miejscówka zapowiadała się bardzo fajnie. Jedzenie pachniało smakowicie. Niestety mieli tylko baraninę i Ania powiedziała kategoryczne NIE. Kolejne miejsce było zamknięte. Na szczęście, bo nie wyglądało zachęcająco. Na nieszczęście ostatnie miejsce było jeszcze gorsze, jedzenie beznadziejne, niewielki wybór, ale Rafał uznał, że dalej nas nie zawiezie, bo innych miejsc nie ma. Nagle się okazało, że nie ma czasu na nas czekać, a cała ta wycieczka będzie nas kosztować 2000 AMD. Naciągacz. Wściekłe zapłaciłyśmy mu, ale postanowiłyśmy więcej nie korzystać z jego usług (a miałyśmy z nim nazajutrz jechać do Erewania).
Sewan, to nie jest miasto, które zachwyca
Po obiedzie poszłyśmy na spacer po Sewan, zrobiłyśmy zakupy, załatwiłyśmy sobie taksówkę do Erewania za 7000 AMD i wróciłyśmy z powrotem do hotelu. A tam pakowanie, winko, owoce i nocne rozmowy :)
ARMENIA - DZIEŃ 12
Reviewed by olazplecakiem
on
07:34:00
Rating:
Mam Sewan na liście do zobaczenia, nie udało mi się za pierwszego pobytu w Armenii. A z tym naciągactwem... niestety norma :/
OdpowiedzUsuńrzeczywiście, naciągacze są wszędzie :(
Usuńo Armenii nie myślałam ale widzę,że to moje klimaty,wygląda że tam bardzo spokojnie, wręcz sielankowo....jedyne co mnie martwi to te taksówki :-P zgaduję,że autobusu nie ma,a stopem się nie da...? wiesz, jak się samemu podróżuje to taksa wychodzi jednak drogo
OdpowiedzUsuńkomunikacja w Armenii jest nie najlepsza, ale dla chcącego nic trudnego :)
UsuńAutobusy oczywiście, że są, trzeba podjechać autobusem miejskim na tą wylotówkę w która stronę się udajemy i tam znajdują się prowizoryczne dworce z marszrutkami, również w kierunku na Sewan. Autostopem też się da, co osobiście przetestowałem można nawet go łapać na autostradzie, która akurat prowadzi w kierunku Sewanu.
UsuńPojechałabym tam chętnie choćby po to, żeby napatrzeć się na takie widoki:) a i miejsce samo w sobie jest bardzo ciekawe!
OdpowiedzUsuńo tak, miejsce jest bardzo urokliwe
UsuńA tam! Jajko i parówki to pycha śniadanie ;) Widoki cudne!
OdpowiedzUsuńbyć może, ale nie TE jajko i nie TE parówki ;)
Usuń