Rezerwacja noclegu w Sapa >>>TUTAJ<<<
Do Sapa dojechałyśmy bardzo wcześnie, bo grubo przed 5. Na szczęście nikt nikogo nie wyrzucał z autobusu i można było sobie pospać. Wstałyśmy dopiero po 2 godzinach. Niestety wciąż lało. Zaraz po wyjściu z autobusu podeszły do nas dwie kobiety z okolicznej wioski i zaproponowały nam dwudniowy treking wraz z wyżywieniem i noclegiem. Początkowa cena tej przyjemności to 30$, ale po krótkich negocjacjach zeszły do 20$.
Do Sapa dojechałyśmy bardzo wcześnie, bo grubo przed 5. Na szczęście nikt nikogo nie wyrzucał z autobusu i można było sobie pospać. Wstałyśmy dopiero po 2 godzinach. Niestety wciąż lało. Zaraz po wyjściu z autobusu podeszły do nas dwie kobiety z okolicznej wioski i zaproponowały nam dwudniowy treking wraz z wyżywieniem i noclegiem. Początkowa cena tej przyjemności to 30$, ale po krótkich negocjacjach zeszły do 20$.
Miałyśmy zamieszkać w domu jednej z nich - Chai. Na miejsce motorami odwieźli nas ich mężowie. Dom okazał się być typowym domem mieszkańca plemienia Hmongów z dobudowanymi pomieszczeniami takimi jak np. łazienka. Sam dom był bardzo klimatyczny. Składał się z jednej dużej izby z wydzielonym częściami na trzy łóżka, na palenisko i część "kuchenną".
Nas ulokowali na górze, gdzie kiedyś, najprawdopodobniej, znajdowało się miejsce, w którym gromadzono zebrane plony. W tej chwili urządzono tam zakątek dla turystów (czytaj legowisko dla turystów).
Po przyjeździe skorzystałyśmy z łazienki (była ciepła woda!) i udałyśmy się na 4 godzinny odpoczynek. Gdy wstałyśmy zostałyśmy nakarmione typowym śniadaniem dla turystów czyli naleśnikami z bananem oraz jajecznicą.
Po posiłku ruszyłyśmy na treking. Po paru minutach zaczęło padać i tak z niewielkimi przerwami padało do końca trekingu. Sam treking był bardzo fajny, wioska, pola ryżowe bardzo malownicze. I tylko nasza przewodniczka małomówna. Na szczęście odpowiadała na każde pytania.
Treking zakończył się po ok. 3 godzinach i to w kompletnej ulewie.
Po przyjściu do "domu" nasza przewodniczka zabrała się za przygotowanie posiłku, a my oddałyśmy się słodkiemu lenistwu.
Obiad był bardzo dobry, a to, że jadłyśmy w towarzystwie reszty domowników sprawialo, że czułysmy się nie jak turystki, ale jak domownicy.
Reszta dnia minęła na praniu (potem się okazało, że to nie był dobry pomysł, bo rzeczy nie schły), próbach logowania się do sieci (bardzo kiepski zasięg) i odpoczynku.
Następnego dnia miałyśmy mieć kolejny dzień trekingu. Po śniadaniu ruszyłyśmy ok. godz. 11. Tym razem naszą przewodniczką byla szwagierka Chai. Na szczescie pogoda nam sprzyjała. Sam treking, niestety, nie był już tak fajny jak ten pierwszego dnia. Jeszcze początek czyli jakieś dwie pierwsze godziny był ciekawy, z fajnymi widokami, ale kolejne dwie, to już było dojście główna drogą do Sapa.
W Sapa czekała na nas Chai z naszymi plecakami. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko zapłacić za te dwa dni. Po wzięciu pieniędzy nasze dwie panie odwróciły się na pięcie i poszły sobie. Początkowo byłyśmy zdegustowane tą postawą, ale po chwili okazało się, że odeszły tylko na moment, żeby kupić nam coś na pamiątkę. Aga dostała hawtowany portfel, a ja srebrną bransoletkę. I tak miło zakończył się nasz treking :)
Pozostało nam szukanie miejsca na nocleg. Dosłownie po paru minutach podjechał do nas młody chlopak proponując nam nocleg w hotelu swojej rodziny. Aga pojechała z nim sprawdzić jak wygląda pokój. Po paru minutach wróciła i powiedziała, że pokój jest ok. Cena pokoju 10$, udało nam się wytargować 9$ plus naukę na skuterach.
Po zakwaterowaniu, odświeżeniu zeszłyśmy na dół upomnieć o naszą lekcję skuterową. No i zaczęło się. Najpierw teoria czyli jak zmieniać biegi, gdzie są hamulce itp. A potem Aga zaczęła lekcję praktyczną, bardzo krótką, bo jak chłopaczek zobaczył jak Aga sobie radzi, to uznał, że nie damy rady i kazał nam odpuścić. Nie odpuściłyśmy. Uznałyśmy tylko, że potrzebujemyspokojnego miejsca na naukę, bo główna ulica raczej do tego się nie nadaje. Nasz nauczyciel poradził nam, że możemy się uczyć na stadionie, ale on nas pouczy jutro. Wiedziałyśmy, że to tylko ściema i chce się nas pozbyć. No trudno. Postanowiłyśmy, że jutro same tam pójdziemy i same się nauczymy.
I tak spokojniejsze, udałyśmy się na spacer z zamiarem upolowania czegoś do zjedzenia.
Spacerując po Sapa trafiłyśmy na targ, gdzie miejscowe kobiety oferowały różne pyszności z grilla. Wprawdzie nie były to karczki czy kiełbaski, ale równie smakowite rzeczy takie, jak jajeczka, ziemniaki, grzybki zawinięte w mięsko, kukurydza itp. My usiadłyśmy w miejscu, gdzie już siedziała grupa Wietnamczyków oraz jakiś turysta, jak później się okazało, z Australii. Towarzystwo było bardzo wesołe i nikomu nie przeszkadzało, że czasami nie rozumieliśmy co mówią ci drudzy :) Najzabawniejsze było to, że jak tylko się dosiadłyśmy Australijczyk powiedział do nas: "jesteście z Polski, prawda?". Zaskoczyło nas to. Dopiero na drugi dzień wpadłyśmy na pomysł, że mógł zauważyć na moim plecaku orzełka z napisem POLSKA. Cwaniaczek ;)
Jedzenie było pyszne, po grzybkach halucynacji nie było.
Potem jeszcze spacerowałyśmy po Sapa i poszłyśmy spać.
Drugi dzień rozpoczęłyśmy od śniadania, a następnie wypożyczyłyśmy skuter w pobliżu stadionu. I znowu sytuacja się powtórzyła. Pożyczamy skuter, wypożyczający jest miły i sympatyczny do momentu aż się dowiedział, że to jest nasz pierwszy raz. Ale tym razem nie odpuściłyśmy. Dostałyśmy skuter nie pierwszej młodości i znowu Agnieszka ruszała jako pierwsza. zrobiła rundę wokół stadionu, wróciła uśmiechnięta i powiedziała, że to łatwizna. Potem, już samodzielnie, pojechała zatankować i następnie spotkałyśmy się na stadionie. I fakt, jazda na skuterze jest łatwa :) Zrobiłyśmy jeszcze po parę kółek i zdecydowałyśmy się na wycieczkę na wodospady Silver oraz przełęcz Tram Ton Pas (Heaven's Gate) czyli jakieś 15 km od Sapa.
Pożyczamy drugi skuter i heja :)
Oczywiście pomyliłyśmy drogę i musiałyśmy zawracać. I przy tym zawracaniu zaliczyłam upadek. Zapomniałam, gdzie jest hamulec ;) Na szczęście nic mi się nie stało, jedynie optarłam kolano. A co najbardziej śmieszne, to pierwsza moja myśl, to czy skuter jest cały ;)
No, ale w końcu trafiłyśmy na dobrą drogę i pomalutku dojechałyśmy do Silver Waterfalls. Wejściówka kosztowała nas 30000 vnd. Wodospady są bardzo ładne, a szczególnie w porze deszczowej.
Potem ruszyłyśmy na kolejny wodospad - Wodospad Miłości. Tym razem wejściówka kosztowała nas 70 000vnd. Początkowo wydawało nam się, że nie warto było za to płacić, ale gdy dotarłyśmy na miejsce, to nie żałowałyśmy ani jednego donga.
I na sam koniec została nam przełęcz. Jest oddalona jakiś 1km od Wodospadu Miłości. Przepiękne miejsce z niesamowitym widokiem. My miałyśmy jeszcze to szczęście, że trafiłyśmy na dobrą widoczność.
Po sesji zdjęciowej, postanowiłyśmy w tym miejscu coś zjeść, szczególnie, że trafiłyśmy na grilujące panie. Jedzenie było pyszne :)
I tak pozostał nam tylko powrót do Sapa. Wracałyśmy powoli od czasu do czasu zatrzymując się na zdjęcia i przez to nie zdażyłyśmy na nocny autobus do Hanoi :( A, że właśnie zaczął się weekend dla Wietnamczyków, to cena noclegu podskoczyła z 9$ do 14$. Nie miałyśmy wyboru i zgodziłyśmy się. A następnego dnia czekał nas wyjazd nad zatokę Ha Long.
PODSUMOWANIE
Trening po okolicznych wioskach - punkt obowiązkowy. Należy zabrać ze sobą wygodne buty trekkingowe, a w porze deszczowej mieć coś nieprzemakalnego.
Nasze przewodniczki czy polecamy? I tak i nie. Są miłe, mieszkanie w domu Chai pozwala poznać zwyczaje Wietnamczyków, chętnie odpowiadają na pytania. ALE. Nic nie doradzają, treking, zwłaszcza drugiego dnia nie był rewelacyjny. Myślę, że należy od nich więcej wymagać i będzie super.
Warto w Sapa zrobić zakupy, bo te rękodzieło jest śliczne. Pamiętajcie, żeby się targować.
Koniecznie wynająć skuter i wybrać się na przejażdżkę po okolicach.
SAPA I OKOLICE
Reviewed by olazplecakiem
on
09:40:00
Rating:
Brak komentarzy: