Podróż do Hoi An miała być łatwa, prosta i przyjemna. Nie była.
Zaczęło się normalnie. Z hotelu w Ninh Binh zaprowadzono nas na przystanek autobusowy, tam zostałyśmy wsadzone do autobusu sypialnego. Przydzielono nam miejsca i zaczęła się nasza podróż. I tu wszystko było ok. Problemy zaczęły się następnego dnia. Ok godziny 7 rano autobus zatrzymał się przed jakimś hotelem (Google Hotel), zaczęto wypakowywać wszystkie bagaże i kazano nam wysiadać. Na nasze pytanie czy to Hoi An odparto, że nie, że to Hue, ale musimy poczekać w restauracji hotelowej na autobus. Godzinę. Po godzinie powiedziano nam, że musimy poczekać kolejną godzinę (!) W międzyczasie nieświadomym, lekko nieprzytomnym turystom pracownicy hotelu sprzedawali wycieczki, wypożyczali skutery i zamawiali taksówki. Co nas bardzo dziwiło to to, że co chwilę przyjeżdżał kolejny autobus i proceder się powtarzał - wyganianie zaspanych turystów z autobusu, szybkie wyrzucanie bagaży z luku bagażowego na środek restauracji. A już najbardziej bulwersujące było to, że niezorientowanym turystom zamawiano taksówki do Hoi An mówiąc im, że w ten sposób mogą kontynuować swoją podróż, ale nie informując ich, że muszą za to dodatkowo zapłacić (ludzie myśleli, że jest to w cenie biletu!) Zorientowałyśmy się, że to typowy przekręt. No to razem z Agą, jak typowi Polacy zaczęłyśmy robić awanturę. Co pięć minut pytałyśmy się kiedy w końcu przyjedzie autobus, zadzwoniłyśmy do agencji, która sprzedała nam bilety, podburzałyśmy innych współpasażerów (na wiele to się, niestety, nie zdało), a Agnieszka prawie pobiła się z jednym z naganiaczy. Dało nam to tylko tyle, że w końcu dowiedziałyśmy się, że autobus przyjedzie o 13.30. Byłyśmy wkurzone na maksa, bo straciłyśmy w tym hotelu 3 godziny i wiedziałyśmy, że nici z wcześniejszego przyjazdu do Hoi An.
Postanowiłyśmy inaczej spożytkować ten czas. Tego dnia Agnieszka miała ściągnąć szwy. Planowałyśmy iść do szpitala w Hoi An, ale cóż Hue też do tego się nadawało. Okazało się, że szpital jest jakieś 15 min od naszego przymusowego postoju.
Szybko znalazłyśmy szpital, ale okazało się, że cudzoziemców nie przyjmują na oddziale krajowym i przewieźli nas malakserem na oddział międzynarodowy (czułyśmy się jak VIP-y ;)). Na szczęście, bo krajowy wyglądał jak taki z czasów głębokiej komuny.
Na miejscu Agnieszkę szybko skierowali do odpowiedniego gabinetu i tak po tygodniu pozbyła się tej uroczej pamiątki po jeździe na skuterze ;)
w szpitalu... tym międzynarodowym
Po wyjściu ze szpitala postanowiłyśmy w końcu coś zjeść, bo za punkt honoru postawiłyśmy sobie, że nie damy zarobić naciągaczom z Google Hotel. Okazało się, że w pobliżu szpitala jest pełno straganów z ulicznym jedzeniem oraz mnóstwo knajpek dla tubylców. Czyli to co lubimy najbardziej.
mniam ;)
Najedzone wróciłyśmy do naszego "ulubionego" hotelu. I tam w restauracji czekałyśmy na autobus ok. 2 godzin. Najbardziej wkurzało nas to, że gdybyśmy wiedziały od samego początku, że przerwa będzie taka długa, to mogłybyśmy zwiedzić Hue. Szczególnie, że większość atrakcji była rzut beretem od naszego postoju. A tak straciłyśmy dzień (a Hue pominęłyśmy dlatego, że chciałyśmy nadrobić ten jeden dzień). Ech. Jedyne co nas pocieszało to to, że właścicielce napsułyśmy trochę krwi, bo strasznie denerwowało ją to, że robimy zdjęcia hotelowi, że kręcimy filmiki jak wynoszone są bagaże z autobusów. Nawet w pewnym momencie do nas podeszła i powiedziała nam, że jesteśmy złe, niewychowane, okrutne i, że nas się boi. Dziwne to było, bo to przecież Agnieszka została prawie pobita przez pracownika hotelu (została mocno pchnięta, a przed uderzeniem uratowały ją krzyki strachu innych turystek).
najgorsze miejsce w Wietnamie... nie polecam
jestem ciekawa czy Google wie, że ktoś zarabia na ich logo
W końcu autobus (sypialniany) pojawił się. Gdzieś ok. godziny 14.00. Okazało się, że nie ma dla wszystkich miejsc! I znowu zaczęła się awantura. Ostatecznie osoby, dla których brakło miejsc, zostały ulokowane w przejściu pomiędzy łózkami. Ludzie siedzieli jedni na drugich. Niektórzy po dwie - trzy osoby na jednym łóżku. Po prostu koszmar. I tak 3 godziny do Hoi An.
Następnego dnia, już w Hoi An, rozmawiałyśmy z innymi turystami i okazało się, że taka sytuacja to normalka. Tak więc, drogi czytelniku, jeśli jedziesz do Hoi An, to zapewne nad ranem wyrzucą Cię z autobusu i powiedzą, że następny będzie za godzinę. Niestety będzie za 7 godzin :]
Z NINH BINH DO HOI AN
Reviewed by olazplecakiem
on
14:41:00
Rating:
Czytają ten wpis mam wrażenie, że bardzo ciężko jest znaleźć w Wietnamie dobry hotel (w naszym tego słowa zaczeniu); Czy rzeczywiście tak to wygląda? Planuję wycieczkę do tego kraju i zastanawiam się, czy nie warto po prostu zapłacić więcej dla świętego spokoju.
OdpowiedzUsuńNie jest tak źle :) I nie ma reguły. Można zapłacić więcej i trafić na byle co, a może się zdarzyć tak, że zapłacisz mniej i trafisz na bardzo fajne warunki.
UsuńMoim zdaniem, lepiej szukać coś na miejscu i zanim się zapłaci warto zobaczyć, jak wygląda pokój :)